Jeśli wierzyć opowieści z saloniku za lożą prezydencką w Teatrze Wielkim, Georgette Mosbacher ściągnął do Warszawy Waldemar Dąbrowski. Wieloletni dyrektor Teatru Wielkiego miał poznać lwicę nowojorskiej socjety na jakimś festiwalu operowym we Włoszech, skąd przywiózł ją do Pałacu w Wilanowie na prywatny koncert połączony z bankietem.
Mosbacher miała zakochać się w Polsce na tyle, że gdy jej stary przyjaciel Donald Trump zaproponował jej posadę w dyplomacji, Mosbacher miała powiedzieć: – Tylko Polska, przecież tam jest Waldemar!
Okazuje się więc, że historyczny sukces, jakim było zniesienie wiz do USA, ma nie tylko matkę w osobie ambasador Mosbacher, ale także i kilku ojców. Dąbrowski, były minister kultury w rządzie Leszka Millera, niniejszym dołącza do ich grona.
Zanim jednak pani ambasador stała się bohaterką cichej batalii z administracyjnym oporem Departamentu Stanu USA przed zniesieniem wiz dla Polaków, przeżyła w związku z pracą w Polsce ciężkie chwile. Mający z nią kontakt ludzie lubią zwalać winę za wszystkie niezręczności Mosbacher na nadgorliwość personelu ambasady. Nie jest tajemnicą, że zawodowi dyplomaci zatrudnieni od lat w Departamencie Stanu za politycznymi nominatami Trumpa nie przepadają tak samo jak za prezydentem. A Mosbacher wzięła się w Warszawie nie tylko z powodu tego, że znała dyrektora miejscowej opery.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.