Gdzie cię zastał pierwszy lockdown, czyli co robiłeś mniej więcej w połowie marca zeszłego roku?
Już byłem w Polsce, bo pod koniec lutego wróciłem z Rzymu. Przebąkiwano wtedy we Włoszech o jakimś wirusie na północy kraju, ale oczywiście nikt nie wierzył, że do Rzymu to dotrze. Musiałem zarazić się covidem tuż przed przylotem, bo praktycznie zaraz po wylądowaniu w Warszawie poczułem się bardzo nieswojo. Zrzuciłem to na karb zmiany ciśnienia w samolocie, ale naprawdę długo nie mogłem dojść do siebie. Miałem trudności z oddychaniem, przez tydzień nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. No a potem, to był chyba 18. marca, wszystko zamknęli. Problem był taki, że 23 marca miałem grać bardzo ważny dla mnie koncert skrzypcowy w Filharmonii Bydgoskiej. 45 minut wirtuozowskiej muzyki Paganiniego. Przygotowywałem się do tego koncertu przez trzy miesiące, tak jak, uwierz mi, dawno tego nie robiłem.
Jestem profesorem w Akademii Muzycznej w Bydgoszczy i naprawdę zależało mi, żeby koncert wypadł bardzo dobrze. Zadzwonili do mnie tuż po ogłoszeniu lockdownu i mówią: „Przepraszamy, maestro, przenosimy koncert na 20. listopada. Wtedy wszystko się uspokoi i na pewno zagramy”. Oczywiście później okazało się, że ani data listopadowa nie była możliwa, ani wiosenna pewnie też nie będzie. Mimo to, przez prawie cały listopad ćwiczyłem do tego występu. Może dlatego też, że tylu moich studentów chciało przyjść na ten koncert, no i miały przylecieć z Włoch moje dzieci, posłuchać, jak tata gra „naszego” Paganiniego. W tej chwili Paganini, koncert nr 1 D-dur, zupełnie oddalił się ode mnie.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.