Rząd przyjął we wtorek uchwałę ws. polityki energetycznej Polski do 2040 r. Czegoś w tym dokumencie zabrakło?
Widzę dwa problemy – jeden poważny, drugi bardzo poważny. Poważny problem to taki, że dokument ten – wbrew zapewnieniom – nie uwzględnia nowych unijnych celów klimatycznych na 2030 r. Cel ograniczania emisji CO2 czy udziału odnawialnych źródeł energii jest dokładnie taki sam, jak w drafcie strategii z września 2020 r., gdy cel redukcji emisji w UE na 2030 r. wynosił 40 proc. Na grudniowym szczycie Rady Europejskiej ustalony został jednak nowy cel, w wysokości 55 proc. – co przecież Polska poparła! W tym sensie PEP2040 zdezaktualizował się rekordowo szybko – zanim został zatwierdzony. Ale to – teoretycznie – można by pewnie jeszcze stosunkowo łatwo skorygować.
Tu dotykamy jednak tego drugiego, już bardzo poważnego, problemu. Obecna strategia, nawet z tym niewystarczającym poziomem ambicji, od początku budzi radykalny sprzeciw części obozu rządzącego. A pamiętajmy, że przyjęcie tego dokumentu niczego nie kończy: aby go wdrożyć, potrzebne będą liczne działania legislacyjne, budżetowe, polityczne, niezbędna będzie konstruktywna współpraca z Unią Europejską. I do tego wszystkiego – powiedzmy to jasno – rząd nie ma większości parlamentarnej we własnych szeregach.
PEP2040 nie poparli politycy związani z Solidarną Polską. Straszą, że przez szokowe odejście od węgla szybko zwiększymy nasze uzależnienie od gazu.
Są różne sposoby budowania politycznego kapitału czy rozpoznawalności. Niektórzy potrafią to robić tylko żerując na ludzkim strachu. Straszą więc – przedwczoraj uchodźcami, wczoraj Unią, a dzisiaj – katastrofą energetyczną.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.