Pamiętasz od czego to się zaczęło?
Viktor Orbán i jego koledzy z Fideszu jeszcze przed wygraniem przez nich wyborów w 2010 roku już mówili o tym, że węgierskie media trzeba jakoś zbalansować. Kiedy Orbán był jeszcze w opozycji, proponował rządzącym wtedy socjalistom, żeby węgierskie publiczne media podzielić na pół. Na prawicowe i lewicowe. Ale w 2010 r. Orbán został premierem. Miał większość w parlamencie. Nie było więc już potrzeby, żeby dogadywać się z jakimiś innymi partiami co do przyszłości węgierskich mediów.
I co się stało po wygranych wyborach?
Zaczęło się już w 2010 roku od uchwalenia bardzo surowego prawa prasowego. Reforma powołała do życia Radę Mediów, nową instytucję, która decyduje o losie środków masowego przekazu na Węgrzech.
Reguluje, nakłada kary, decyduje komu przyznać prawo do częstotliwości na nadawanie, a komu je odebrać. W Radzie Mediów zasiadają wyłącznie przedstawiciele rządzącej partii.
To ta sama instytucja, która parę dni temu uciszyła na dobre Klubradio, niezależną rozgłośnię nadającą z Budapesztu. Mają koncesję na nadawanie do 14 lutego. Powołując się na jakieś biurokratyczne błędy w dokumentach, zdecydowano nie przedłużać im pozwolenia na korzystanie z częstotliwości.
11 lat temu na Węgrzech był podobny protest do tego, który dzisiaj odbywa się w Polsce. W dniu, kiedy przegłosowano nowe prawo prasowe, dzienniki ukazały się z wygumkowanymi okładkami, a Attila Mong, bardzo popularny na Węgrzech prezenter radiowy, w proteście ogłosił w eterze minutę ciszy. Później od razu go za to zawieszono. Już w 2010 roku zaczęła się transformacja publicznych mediów w rządową propagandę. Niezależni dziennikarze bardzo szybko tracili pracę.
Czytaj też:
Robert Feluś: Bez wolnych mediów społeczeństwo będzie chore
Co było później?
Następną fazą były przejęcia. Państwowe banki udzielały tanich albo w ogóle bezprowizyjnych pożyczek biznesmenom zaprzyjaźnionym z Viktorem Orbánem. To oni zaczęli jeden po drugim wykupować niezależne media. Podam przykład. Andy Vajna, znany węgiersko-amerykański producent filmowy od takich hitów jak „Terminator”, „Rambo” czy „Szklana pułapka”, dostał pieniądze od państwowego banku, żeby kupić TV2, drugą największą telewizję na Węgrzech. Inni biznesmeni otwierali własne media, jak na przykład doradca Orbána, Árpád Habony.
W międzyczasie RTL, czyli największą prywatną telewizję na Węgrzech, postraszono bardzo podobnym rodzajem parapodatku, który dzisiaj zagraża polskim mediom.
Widząc to wszystko, inni właściciele mediów stwierdzili, że prowadzenie gazet czy portali na Węgrzech już się za bardzo nie opłaca. Na przykład operator telefoniczny Magyar Telekom, powiązany z niemieckim Deutsche Telekom, stwierdził, że woli rozwijać na Węgrzech telekomunikację, a nie media. Zrezygnował więc z wydawania „Origo”, internetowej gazety, która notowała przecież świetne wyniki – milion odsłon dziennie.
Inną dużą internetową gazetę, czyli „Index” spotkał podobny los. Wykupiła ją grupa węgierskich menadżerów powiązanych z rządem. W przypadku „Indeksu” i „Origo” sytuacja wyglądała podobnie. Zwolniono redaktorów naczelnych, a za nimi masowe rezygnacje zaczęli składać dziennikarze. Po odejściach stworzyli własne, niezależne tytuły. Z „Origo” powstał Direkt36, w którym dzisiaj pracuję. Ekipa z dawnego „Index” założyła portal Telex.hu.
Co się stało z innymi prywatnymi mediami?
Działający również w Polsce koncern Ringier Axel Springer sprzedał swoje media biznesmenowi powiązanemu z Viktorem Orbánem. Ostatecznie wylądowały u Lőrinca Mészárosa, kolegi Orbána z dzieciństwa. Trafiło do niego praktycznie 100 proc. węgierskich lokalnych gazet. Nie obyło się bez większych ofiar.
W tym procesie przejmowania mediów od RAS zamknięto na przykład „Nepszabadsag”, największą i najbardziej szanowaną drukowaną gazetę na Węgrzech. Ostatnie jej wydanie ukazało się w 2016 roku.
Czytaj też:
Czarne pierwsze strony i list otwarty. Tak protestują polskie gazety
Kiedy tony mniejszych czy większych tytułów znalazło się w rękach prawicowych właścicieli, zaczęto je wkładać do gigantycznej rządowej fundacji o nazwie Közép-Európai Sajtó és Média Alapítvány (KESMA, Fundacja Prasy i Mediów Europy Środkowej – red.). Powstała wtedy tak wielka instytucja medialna, że prawo wymagało, żeby zgodę na jej działanie wydał węgierski odpowiednik polskiego UOKiK. Jednak Orbán jednym swoim rozporządzeniem sprawił, że zgoda już nie była wymagana. Fundacja więc istnieje i kontroluje ponad pół tysiąca krajowych mediów od telewizji, przez prasę, internet, na radiu kończąc.
Cały proces tworzenia się KESMA był dość skomplikowany. Nie obyło się bez wojny między Viktorem Orbánem a jego dawnym sprzymierzeńcem, oligarchą Lajosem Simicską, do którego należało wiele prawicowych mediów. Wojna trwała cztery lata, od 2014 do 2018 roku. Simicska ostatecznie skapitulował, sprzedając swoje medialne imperium koledze Orbána, wspomnianemu już Lőrincowi Mészárosowi. Po tej całej akcji zamknięto kolejne tytuły. Zlikwidowano konserwatywny dziennik „Magyar Nemzet” i tygodnik „Heti Valasz”. Współpracownicy Simicski nie mieli łatwego życia na Węgrzech. Zostali okrzyknięci zdrajcami węgierskiej prawicy. Stali się wrogami Fideszu. Stworzyli za to swoje własne tytuły i rozwijają niezależne dziennikarstwo na Węgrzech.
Jakich innych sztuczek używał Orbán, żeby kontrolować media na Węgrzech?
Oprócz pożyczek z państwowych banków, stworzenia Rady Mediów, która stała się batem na niezależne media, jest jeszcze jedna ważna sprawa.
Państwo sypie pieniądze na rządowe kampanie informacyjne o tym, jak groźni są imigranci, jak niebezpieczny jest Soros albo, jak ważna jest rodzina. Takie reklamy idą w różnych mediach. I nie jest tak, że to państwowe ogłoszenia bez tzw. ukrytego załącznika. Media, które je dostają, muszą przy okazji obiecać, że nie będą opisywać rodziny Viktora Orbána czy innych ważnych polityków z jego rządu.
Niezależni dziennikarze, którzy dzisiaj na Węgrzech mają jeszcze odwagę robić dziennikarstwo śledcze, są cały czas mieszani z błotem w prorządowych mediach. Najczęściej powtarzany schemat, żeby podważyć ich wiarygodność, to twierdzenie, że są wysłannikami George’a Sorosa. Czasem nie mówi się nawet ogólnie o jakimś tytule, tylko wybiera z takiej niezależnej redakcji jednego dziennikarza i pisze się o nim cały tekst albo robi materiał w wieczornym programie informacyjnym. Wszystko po to, żeby zrobić pranie mózgu statystycznemu wyborcy Fideszu. Ma uwierzyć, że te skandale korupcyjne rodziny Orbána, o których można przeczytać na niezależnych portalach, to stek bzdur wyprodukowanych przez George’a Sorosa.
Co stało się z dziennikarzami z mediów, które zostały przejęte przez prawicowych właścicieli?
Wielu z nich zostało zwyczajnie zwolnionych po przejęciach albo sami zrezygnowali w akcie protestu i solidarności z kolegami po fachu. Setki węgierskich dziennikarzy w ogóle znalazły się poza branżą. Attila Mong, o którym już wspominałem, że wyrzucono go po tym jak na minutę zamilkł na antenie, wyjechał z Węgier. Mieszka dzisiaj w Niemczech. Inny znany dziennikarz śledczy wyjechał do Hiszpanii. Pracuje dzisiaj w schronisku dla zwierząt. Kolejny, również śledczy, został kierowcą TIR-a. Znam dziennikarzy wyrzuconych z lokalnych mediów, którzy złożyli się na foodtrucka i dzisiaj gotują dania na wynos. Inni odeszli do PR, reklamy, marketingu. Drudzy nauczyli się języka programowania i pracują w branży IT.
Czy dzisiaj na Węgrzech są jeszcze media, które nie są kontrolowane przez rząd?
RTL, największa prywatna stacja telewizyjna, należąca do Niemców, nadal nie jest pod bezpośrednią kontrolą rządu. Ale TV2, czyli druga największa telewizja, już pod taką kontrolą jest. Podobnie z mniejszymi telewizjami informacyjnymi. ATV, która wydawałaby się niezależna, jest tak naprawdę kontrolowana przez prawicową organizację religijną z silnymi związkami z rządem. Wszystkie lokalne węgierskie gazety są prorządowe. Podobnie ogólnokrajowe dzienniki, z wyjątkiem lewicowej gazety „Nepszava”. Ale ta z kolei dostaje rządowe reklamy, więc niektórzy mówią, że często idzie z rządem na kompromis. Wszystkie stacje radiowe na Węgrzech są prorządowe albo neutralne. Klubradio było ostatnią mainstreamową stacją, która biła w rząd. Ale nie przedłużono jej koncesji na nadawanie. Jest jeszcze kilka radiostacji w Budapeszcie, które działają na zasadzie non-profit, ale mają bardzo marginalny zasięg.
A Internet?
Origo i Index, czyli dwa największe niezależne portale internetowe, są dzisiaj w rękach prawicowych właścicieli. Origo już stało się głównym źródłem rządowej propagandy, a Index jest właśnie w takim kierunku przekształcany.
24.hu to dzisiaj największy niezależny portal na Węgrzech, ale jego właściciel Zoltan Varga jest cały czas atakowany przez rząd, żeby wymusić na nim pozbycie się udziałów.
Później mamy cztery średniej wielkości niezależne media. Jest HGV, czyli internetowa wersja starego papierowego tygodnika. Jest 444.hu i Telex, które utworzyli dawni dziennikarze z Index.
Dzisiaj trend jest taki, że większość niezależnych mediów, bez znaczenia, czy działają na zasadach non-profit, czy też mają z założenia przynosić zysk, prosi swoich czytelników o finansowe wsparcie.
Wszystko dlatego, że w krytycznych rządowi mediach nie chcą się reklamować nie tylko, co dość oczywiste, państwowe firmy, ale nawet duże zachodnie marki. Boją się gniewu Orbána, który mógłby się na nich zezłościć, że poprzez dawanie reklam pośrednio finansują przecież krytycznych mu dziennikarzy.
Czytaj też:
Prof. Wiesław Godzic: Dziś obudziliśmy się w takich okolicznościach, jakby był stan wojenny
Co zrobić, żeby ten węgierski scenariusz nie powtórzył się w Polsce?
Potrzebna jest na pewno dziennikarska solidarność. Jedność, jaką dzisiaj pokazaliście w proteście przeciwko próbom wprowadzenia nowego podatku. Ważna jest też finansowa niezależność, żeby odciąć się od rządowej kroplówki. Kolejna istotna sprawa to informowanie o sytuacji mediów w Polsce w języku angielskim, żeby dotrzeć do międzynarodowej opinii publicznej i zwrócić uwagę na to, co się wokół was dzieje. Mimo wszystko, najważniejsza pozostaje solidarność. Nie możecie dać się podzielić rządowi.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.