Ranking Wprost z 2019 roku nie pozostawiał złudzeń. Remigiusz Mróz był wówczas najlepiej zarabiającym pisarzem w Polsce, który sprzedał ponad 1,3 mln książek. Fenomen autora tkwi nie tylko w szybkim tempie pracy, ale również wszechstronności, dzięki której czytelnicy mogą sięgać po różne serie powieści.
W 2021 roku na rynku pojawiły się „Szepty spoza nicości” oraz „Afekt”, ale na tym nie koniec. Zapytałam Remigiusza Mroza o jego plany, marzenia i ulubionych bohaterów. Pisarz opowiedział również, czy możemy spodziewać się kolejnych serialowych adaptacji jego książek oraz jaka przyszłość czeka serię z Joanną Chyłką.
Mamy dopiero marzec, a Pan wydał już dwie książki. Jak Pan to robi? To już pracoholizm czy wyjątkowa płodność twórcza?
Mógłbym próbować zrzucić to na karb pandemii i lockdownu, ale właściwie w ich trakcie moje tempo specjalnie się nie zmieniło, więc… możemy zostać przy pracoholizmie. Albo pasji, będzie lepiej brzmiało.
Zdarzały się Panu dłuższe przerwy w twórczości? Jakieś kryzysy związane z brakiem weny?
Nigdy. Wszystkie przerwy są wymuszone czynnikami zewnętrznymi, choć w trakcie pisania robię wszystko, żeby nie zawisło nade mną ich widmo. Podczas redakcji jest odwrotnie – tylko szukam rzeczy, które sprawią, że będę mógł z czystym sumieniem oderwać się od dłubania w tekście. I pewnie, czasem brakuje weny.
Bywają momenty, że książka pisze się sama – i to cudowne uczucie. Są jednak takie, kiedy jest pod górkę i napisanie jednego zdania wydaje się mozolnym zdobywaniem Everestu. Grunt, że kiedy później czyta się jedne i drugie fragmenty, tak naprawdę nie widać różnicy i nie sposób rozpozna, kiedy wena była, a kiedy nie.
Poświęcił Pan już 13 tomów Joannie Chyłce. Zmierza już Pan do brzegu z tą serią, czy możemy spodziewać się kontynuacji w kolejnych książkach? Zakończenie ostatniej nie pozostawia złudzeń, ale co dalej?
Sam tego nie wiem, bo właściwie nawet nie planowałem, że napiszę drugi tom. Tym bardziej niesamowite jest dla mnie, że niebawem zasiadam do pracy nad czternastym. Na którym się skończy, zależy w dużej mierze od bohaterów, ale także od Czytelników – jeśli wciąż będą chcieli spędzać czas z Chyłką i Zordonem tak samo jak ja, pewnie czeka nas jeszcze trochę odsłon tej historii. Pod względem fabuły osnutej wokół prawa, możliwości są właściwie nieograniczone, bo ciekawych kazusów do zagospodarowania jest całe mnóstwo, nie tylko w prawie karnym.
Na przestrzeni lat i w miarę wydawania kolejnych powieści, wprowadził Pan wiele postaci. Która jest Pana ulubiona? A może inaczej: których bohaterów ceni Pan najbardziej i włożył Pan najwięcej serca w ich wykreowanie?
Które dziecko kocham najbardziej? Nie wiem, czy wyszedłbym na dobrego rodzica, gdybym udzielił odpowiedzi na to pytanie. Jest mnóstwo takich bohaterów. Z ogromnym sentymentem wspominam tych, od których zaczęło się moje pisanie – Leitnera, Bronka, Marię, Staszka i innych z serii „Parabellum”. Chyłkę, Zordona i Forsta – to się rozumie samo przez się. Seweryna, Edlinga – tak samo.
Świetnie pisało mi się Tesę w „Hashtagu”, Milenę, Hauera i Seydę z „W kręgach władzy”… i chyba mógłbym wymieniać bez końca. Bardzo wdzięczne w procesie twórczym są też czarne charaktery, jak Langer czy Bestia z Giewontu. I w końcu ważne są też interakcje – uwielbiam pisać sceny, w których są Forst i Osica, Seweryn i Lidka czy Chyłka i Zordon. To zawsze świetna frajda.
Zekranizowano już kilka tomów przygód Chyłki i Zordona, ale Pana fani z pewnością czekają na kolejne produkcje. Czy poza „Listami zza grobu” kupionymi przez Canal+ możemy spodziewać się seriali inspirowanych innymi seriami powieści?
Pod koniec marca albo na początku kwietnia można spodziewać się ogłoszenia drugiego serialu na podstawie serii moich książek – i mam nadzieję, że niedługo potem uda się ujawnić kolejne projekty. Kilka cały czas postępuje, więc wygląda na to, że niebawem zobaczymy parę produkcji, zarówno w telewizji, jak i w streamingu.
Jest Pan jednym z najpoczytniejszych i najpopularniejszych pisarzy ostatnich lat. Kolejne Pana powieści stają się bestsellerami, a w dodatku opisywanymi przez Pana historiami interesują się filmowcy. Można więc powiedzieć, że jest Pan obecnie „na szczycie”. Jakie w takim razie ma Pan kolejne cele zawodowe? Co jest Pańskim największym zawodowym marzeniem?
Marzy mi się dokonanie małej rewolucji na rynkach anglojęzycznych i otworzenie furtki dla innych pisarzy gatunkowych z Polski. Zadanie niestety jest dość trudne, bo o ile Niemcy zdają sobie sprawę, że kilkumilionowe nakłady w rzekomo nieczytającej Polsce to właściwie rzecz niespotykana, o tyle na Amerykanach nie robi to żadnego wrażenia.
Brakuje też tłumaczy, którzy przygotowaliby przekład zadowalający dla brytyjskiego lub amerykańskiego wydawcy. Ale cały czas razem z moją agentką szukamy, rozmawiamy i próbujemy. Chyłka w maju wchodzi do międzynarodowego streamingu, szykują się też ekranizacje z udziałem międzynarodowych podmiotów, więc mam nadzieję, że uda się wreszcie wejść z przytupem na rynek anglosaski.
Słynie Pan z pisania kryminałów, nie stroniąc też od science fiction i historii, ale przykład Chyłki i Zordona udowadnia, że nie boi się Pan wprowadzać „romantycznych" wątków. Można spodziewać się w przyszłości książki oscylującej właśnie głównie wokół relacji damsko-męskich czy może pozostanie Pan wierny wspomnianym gatunkom?
Z jednej strony nie wiem, czy zdołałbym przez całą książkę siedzieć w obyczajowej konwencji – z drugiej ta robota nawet po ośmiu latach jej wykonywania jest wciąż tak zaskakująca, że niczego nie wykluczam. Mam w szufladzie jedną powieść young-adult, która teoretycznie jest pozbawiona zbrodni – w praktyce oczywiście nie do końca się udało. Może kiedyś zdobędę się na odwagę, żeby ją odkurzyć i zredagować. Albo przepisać od nowa.
Jak wygląda u Pana proces twórczy? Pisze Pan dniami i nocami odcinając się od otaczającego świata czy raczej stawia nacisk na odpoczynek i tym samym dłuższą pracę nad książką?
Staram się odciąć jak najbardziej, bo wydaje mi się, że tylko wtedy można tworzyć rzeczy prawdziwe. Czasem jest dość łatwo, bo materia książkowa wciąga jak wir – innym razem odłączenie się od realnego świata i wsiąknięcie w ten fikcyjny wymaga długiej walki z samym sobą. Nigdy nie czuję jakiejś wielkiej potrzeby wytchnienia, bo tak naprawdę w pewnym sensie odpoczywam podczas pisania, nawet jeśli po kilku godzinach jestem wycieńczony. To proces pełen sprzeczności – i dzięki temu tak pociągający.
W ostatniej książce poruszył Pan trudny i ważny zarazem wątek pedofilii. Dlaczego zdecydował się Pan na taki zabieg? Czy w kolejnych powieściach możemy spodziewać się nawiązania do innych aktualnych społecznie problemów?
Zazwyczaj przenikają w taki czy inny sposób do moich książek, i sprawiają, że stanowią one także zapis czasów, w których powstawały. Na ich kartach przewijał się problem uchodźców, mniejszości, anonimowości w internecie, ingerencji państwa w naszą prywatność, wpływania na wynik wyborów poprzez media społecznościowe i tak dalej. W Głosach z zaświatów pisałem o pedofilii widzianej oczami dziecka, w Afekcie analizuję ten problem od innej, systemowej strony. Chciałem pokazać bezkarność wysoko postawionych ludzi, dyskredytowanie ofiar i bezsilność tych, którzy próbują coś z tym zrobi. I zastanowić się nad tym, jak wygląda obrona pedofila z perspektywy prawnika.
W książce, którą właśnie kończę redagować – i która ukaże się w maju – biorę na tapetę to, jak młodzi ludzie podatni są na manipulacje w internecie. Temat jest szczególnie doniosły w dobie pandemicznej izolacji – choć o niej samej nie piszę. Wychodzę z założenia, że książki mają być dla nas odskocznią od tej trudnej rzeczywistości. I mam nadzieję, że moim udaje się spełniać to zadanie.
Czytaj też:
Chyłka powraca, a wraz z nią wiele niespodzianek. Co tym razem przygotował Mróz?