Wojciech Szaraniec – młody lekarz robiący specjalizację z okulistyki i lider Porozumieina Rezydentów – w rozmowie z „Wprost” zdradza osobiste powody, które skłoniły go, by podczas własnego urlopu walczyć o poprawę katastrofalnej sytuacji w służbie zdrowia. Kiedy jego matka zachorowała na raka piersi, nie mógł uwierzyć, jak długo musiała czekać na pomoc.
Protest Medyków oczami... przyszłego okulisty. Nowe pokolenie medyków chce uzdrowić chorą służbę zdrowia
Zaledwie kilka miesięcy temu, kiedy medycy byli na pierwszej linii frontu z pandemią COVID-19, zewsząd było słychać oklaski dla ich ofiarnej pracy, a tuż przed nieuchronnie zbliżającą się IV falą w całym kraju zaczyna brakować załóg karetek pogotowia, do potrzebujących coraz częściej trzeba zaś wzywać śmigłowce.
„Najpierw były oklaski, teraz jest arogancja i publiczne obrażanie nas” – przekonuje Wojciech Szaraniec.
„By wyrównać braki kadrowe w publicznej służbie zdrowia i poprawić sytuację, musimy brać po kilkaset dyżurów na miesiąc, co jest tragedią i dla nas, i dla naszych rodzin, i dla naszych pacjentów, ponieważ ze zmęczenia nie jesteśmy w stanie zająć się nimi w taki sposób, aby jakość wizyt lekarskich była na najwyższym poziomie. Tak nie może być!” – podkreśla szef Porozumienia Rezydentów. Co jeszcze go oburza?
Zdrowie.wprost.pl: Za chwilę mija tydzień od rozpoczęcia protestu medyków. Jakiego postępu udało się dotąd dokonać?
Wojciech Szaraniec, przewodniczący Porozumienia Rezydentów: Nadal czekamy na rozmowę z premierem Mateuszem Morawieckim. Myślę, że przez ten tydzień nagłośniliśmy duży kryzys, jeżeli chodzi o publiczną ochronę zdrowia. Polacy usłyszeli też argumenty, dlaczego jest źle i myślę, że większość z nich popiera Białe Miasteczko. Czekamy na wprowadzenie nowych rozwiązań, które uzdrowią publiczny sektor ochrony zdrowia.
Zrezygnowaliście jednak z dalszych negocjacji z ministrem zdrowia. Dlaczego?
Mamy złe doświadczenia, jeśli chodzi o jakiekolwiek rozmowy z panem ministrem zdrowia. Przez wiele miesięcy próbowaliśmy wielokrotnie się porozumieć. Wysłaliśmy kilkanaście (jeśli nie kilkadziesiąt) próśb o wdrożenie rozwiązań, które przygotowaliśmy. Niestety wszystkie próby kompromisu kończyły się fiaskiem.
Minister zdrowia nie przychodził na spotkania – wysyłał swoich zastępców lub współpracowników, a jeżeli się sam pojawiał, to nie miał nam nic do zaoferowania.
Mogę powiedzieć, że podczas jednego z takich spotkań Adam Niedzielski powiedział nam wprost, że nie jest osobą decyzyjną – taką osobą jest zaś premier Morawiecki, więc znając historię tych wszystkich rozmów i negocjacji z panem ministrem Niedzielskim wiemy, że nie jest on osobą, która może cokolwiek zmienić i wprowadzić jakiekolwiek zmiany.
Jaki jest największy problem w polskiej służbie zdrowia? Jak Pan diagnozuje sytuację, z którą mamy do czynienia obecnie?
W tym momencie największym problemem jest kryzys kadr. Mamy za mało pracowników, którzy pracują w publicznym sektorze zdrowia. Rzeczywiście limity przyjęć na studia medyczne zostały zwiększone, ale to „załatwi sprawę” dopiero za jakieś 5-10 lat.
Kryzys jednak mamy już dziś, a trzecia fala pandemii COVID-19 pokazała go „jak na talerzu”. Wszystko, co możemy teraz zrobić, to zachęcić pracowników ochrony zdrowia, którzy pracują w prywatnym sektorze, do powrotu do publicznego sektora. Trzeba stworzyć im odpowiednie warunki pracy i płacy.
Dużym problemem jest też nabór na studia na kierunku pielęgniarstwo i ratownictwo medyczne. Nie chodzi o samo przyjmowanie nowych studentów, tylko o to, że tylko kilka procent absolwentów odbiera prawo wykonywania zawodu. Reszta albo wyjeżdża za granicę, albo szuka nowej pracy, gdzie jest o wiele mniej stresu, a pracodawcy lepiej doceniają wysiłek pracowników i nie ma mobbingu.
Na czym polega ten mobbing?
To jest duży problem. Pracodawcy często zmuszają pracowników do brania 300-400 godzin dyżurów na miesiąc. Jest to coś niedopuszczalnego. Wtedy niestety dochodzi też do tragedii. Znamy przykład 39-letniego anestezjologa, który po prostu umarł z wycieńczenia na dyżurze. Takie sytuacje zdarzają się coraz częściej.
„Jeżeli chodzi o wysokość zarobków za etat czy to pielęgniarki, czy to ratownika medycznego, czy lekarza, to są one bardzo niskie. Za godzinę pracy pielęgniarka na rękę dostaje 18 zł. Natomiast rezydent – czyli na przykład ja – 23 zł”– podkreśla Wojciech Szaraniec.
By wyrównać braki kadrowe w publicznej służbie zdrowia i poprawić sytuację, musimy brać po kilkaset dyżurów na miesiąc, co jest tragedią i dla nas, i dla naszych rodzin, i dla naszych pacjentów, ponieważ ze zmęczenia nie jesteśmy w stanie zająć się nimi w taki sposób, aby jakość wizyt lekarskich była na najwyższym poziomie. Tak nie może być!
W czasie pandemii COVID-19 przedstawiciele służby zdrowia byli na pierwszej linii frontu. Było mnóstwo akcji zachęcających do tego, by klaskać medykom w podzięce za ich pracę i poświęcenie dla ratowania życia innych. W tej chwili sytuacja pandemiczna nieco zelżała i możecie wyjść na ulice w obronie swych praw. Czy czujecie się lekceważeni?
Oczywiście, że czujemy się lekceważeni i jest nam bardzo źle przez to, jak pan minister zdrowia nas traktuje. Jeszcze kilka miesięcy temu narażaliśmy siebie i własne życie, a także życie naszych rodzin, do których wracaliśmy po pracy do domu.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.