Depresję nazwała „przyjaciółką”. Dziś wyznaje: Syn nie pozwalał mi myśleć o śmierci

Depresję nazwała „przyjaciółką”. Dziś wyznaje: Syn nie pozwalał mi myśleć o śmierci

Ela Bonda
Ela Bonda Źródło: Voice House
Nie płakałam, bo płacz wtedy stanowił dla mnie oznakę słabości. Nie byłam smutna, za to złość pojawiała się często. Permanentny wk...w towarzyszył mi poza pracą, w domu nie było szansy porozmawiać ze mną normalnie. Osobą dostającą ode mnie słownie było między innymi moje dziecko. Syn niczym nie zasłużył sobie na to, że darłam się na niego. Sytuacja z krzykami wbijała mnie w ogromne poczucie winy, czułam się beznadziejną matką – mówi Ela Bonda, autorka podcastu „Przyjaciółka Depresja”.

Wiktor Krajewski: „Depresja jest moją przyjaciółką”. Zdanie pełne sprzeczności, ale jest to twoja wypowiedź.

Ela Bonda: Mimo że wyrządziła mi w życiu dużą krzywdę, pozwoliła mi się pozbierać.

Paradoks. Wyjaśnisz?

Depresja pozwoliła mi się zatrzymać, przyjrzeć się uważniej i głębiej sobie, skorygować niefajne rzeczy w sobie i dookoła. Zdarzały się sytuacje, że nie byłam w stanie zrobić nic. Dawniej pracowałam kilkanaście godzin na dobę, a tym samym nie odpoczywałam i nie dbałam o siebie.

Gdy byłam w pracy, a obowiązki piętrzyły się, czułam się jak na haju. Dziś to dla mnie paradoksalne, że podobało mi się, że tak funkcjonuję. Pracowałam po kilkanaście godzin na dobę i wszystko wychodziło mi zajebiście. Moje działania przynosiły świetne wyniki.

Zachwyt i duma rozpierały mnie w środku. Zdarzały się tygodnie, w których spałam łącznie po dziesięć godzin. Nie potrafiłam nie szukać nowych zadań.

Brałaś jakieś substancje wspomagające, żeby być robotem?

Nie.

To co w tym złego, że miałaś tyle siły do działania?

To, że każdy organizm ma swoją wydolność. Nie da się żyć normalnie, gdy nie śpisz i pracujesz po czternaście godzin dziennie. Przez większość czasu czułam się dobrze pod względem fizycznym. Haj dopaminowy, haj pracowy trwał czasami po kilka miesięcy.

Ale po kilku tygodniach przychodził moment, kiedy nie byłam w stanie podnieść się z łóżka, wstać, działać, żyć.

Brałam wtedy wolne od pracy i przesypiałam cały dzień. Mój organizm buntował się i wyłączał wszystkie funkcje życiowe. Przychodziły chwile, gdy chorowałam. Infekcje były coraz silniejsze i w jednej sekundzie kładły mnie do łóżka. Był to desperacki krzyk mojego organizmu, żebym zastopowała, bo była to jedyna szansa, aby się zregenerował. Schemat, w którym żyłam kładłam na karb tego, że za dużo pracuję, więc naturalne jest, że zmęczenie daje o sobie od czasu do czasu znać. Nie widziałam w tym nic, nie dawało mi to do myślenia, że dzieje się coś złego. „To normalne”, przekonywałam sama siebie. Nie, to nie było normalne.

Mój ośrodek nagrody był stymulowany, bo praca wychodziła mi świetnie.

Źródło: Wprost