Kuba Stasiak ma 28 lat, pochodzi z Torunia. Do Bachmutu przez ostatni miesiąc jeździ codziennie. Można powiedzieć „jak do pracy” i będzie to zgodne z prawdą. Kuba pracuje jako ewakuator. Uratował ponad sto żyć.
Poznałam Kubę dzięki poczcie pantoflowej, która w Kramatorsku działa niezawodnie.
Kramatorsk i Słowiańsk to ostatnie większe miasta przyfrontowe przed Bachmutem. Tutaj prawie wszyscy chodzą w moro, prawie każde auto ma ślady po kulach. Tu są centra dla ludzi ewakuowanych z płonących terenów pobliskiego Sołedaru i Bachmutu.
Oto zapis mojej rozmowy z Polakiem.
Jak się znalazłeś na Ukrainie, tym bardziej w takim miejscu?
Kuba Stasiak: Pierwszego dnia wojny wskoczyliśmy ze znajomymi w samochód i przekroczyliśmy granicę polsko-ukraińską. Nie sądziliśmy, że w ogóle dojedziemy gdziekolwiek. Na rogatkach Kijowa toczyły się walki. Ale dotarliśmy szczęśliwie do stolicy Ukrainy.
Na początku chciałem robić korespondencje. Dwa miesiące spędziłem w Kijowie, potem był Charków, jeszcze później Donbas. Strasznie było i na Charkowszczyźnie, i na południu Ukrainy, ale na Donbasie miejscowości padały najszybciej.
Byłem w Siwerodoniecku, Łysyczańsku w tych tygodniach, kiedy upadały. Chwila – i ludzie, których poznawaliśmy, znajdowali się pod okupacją. Zrozumiałem, że trzeba ich ratować. Wywozić, ewakuować z tych najgorszych miejsc. I robię to do dzisiaj.
Wiadomo, że na płonących terenach zostają ludzie bardzo „oporni” na oferty ewakuacji. Jak ich przekonujesz?
Mam paletę słów, staram się być empatyczny... Pamiętam przypadek pewnej babci w Bachmucie. Był ciężki ostrzał, a ta kobieta zaczęła pakować winogrona, biegać z wiadrem wody, musiała je opróżnić, bo przecież „nie wyjeżdża na dwa dni”. Potem poszła na balkon wywiesić pranie. Patrzyłem na to, starałem się nie unosić, ale ręce mi opadły. Znajomi z transportem czekali na nas. Ja się gotowałem, ale usiłowałem nie krzyczeć.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.