Tutaj dzieciństwo kończy się szybciej. „Sytuacja w Sudanie Południowym jest alarmująca”

Tutaj dzieciństwo kończy się szybciej. „Sytuacja w Sudanie Południowym jest alarmująca”

Dziecko w Sudanie Południowym
Dziecko w Sudanie Południowym Źródło: PAH
– Przedłużający się konflikt i katastrofy naturalne utrudniają świadczenie podstawowych usług dla ponad czterech milionów dzieci. Dzieciństwo w Sudanie Południowym trwa znacznie krócej niż chociażby w Polsce. Dzieci muszą szybko dorosnąć – mówi w wywiadzie dla „Wprost” rzeczniczka PAH Helena Krajewska. Ale cierpią oczywiście nie tylko dzieci. Szacuje się, że pomocy potrzebuje prawie 2/3 mieszkańców Sudanu Południowego.

Magdalena Frindt, „Wprost”: Wróciła pani właśnie z Sudanu Południowego – kraju, w którym warunki klimatyczne i kryzys ekonomiczny znacznie utrudniają codzienne życie. Tak naprawdę – wywracają je. Z naszej, polskiej perspektywy wydaje się, że jest to zapomniany punkt na mapie świata. To osamotnienie Sudanu Południowego jest jeszcze bardziej widoczne tam, na miejscu?

Helena Krajewska, rzeczniczka Polskiej Akcji Humanitarnej: Na miejscu w Sudanie Południowym działa wiele organizacji humanitarnych, w tym Polska Akcja Humanitarna, więc z pewnością świat o tym kraju nie zapomniał – ale skala kryzysu jest ogromna, przytłaczająca. Na co dzień widać, że zmiany klimatu, które tu, u nas, wydają się niegroźne, tam dosłownie wywracają do góry nogami życie zwykłych mieszkańców.

Nie wiadomo teraz, kiedy zasiać, kiedy zebrać plony, czy będzie można zostać w miejscu zamieszkania, czy uciekać, gdy nadejdzie kolejna już powódź. Drogi, rzeki, pasy startowe dla samolotów z pomocą humanitarną – to wszystko też decyduje o dostępie do osób najmocniej potrzebujących naszego wsparcia. Jeśli stan rzeki jest bardzo niski, nie można wysłać towarów tą drogą, jeśli drogi są zalane, tysiące osób pozostają bez pomocy. Tak naprawdę jesteśmy teraz u progu nowej pory deszczowej, o której przebiegu nie możemy powiedzieć nic – bo tak szybko postępują zmiany klimatu.

pogorszyła sytuację także na miejscu w Sudanie Południowym i całym Rogu Afryki.

W jakim wymiarze?

Wiele dofinansowań do pomocy zostało obniżonych lub „uciętych”, zmniejszono tym samym nasze możliwości prowadzenia krótko- i długofalowych działań, które są niezbędne. W górę poszły ceny żywności i to nierzadko kilkukrotnie, co widać i w sklepach, i na targach, i w hurtowych zamówieniach robionych przez takie organizacje jak Światowy Program Żywnościowy. To bardzo prosta zależność – jeśli musimy wydać więcej na zakup tej samej ilości żywności, możemy kupić jej mniej lub zapewnić ją mniejszej liczbie osób.

Dla zwykłych ludzi przekłada się to na niesamowicie trudne wybory życiowe: czy wydać środki, bardzo ograniczone, na żywność, a może na lekarstwa dla dzieci? Na przybory szkolne czy na wodę? Nie ma dobrego wyboru w tej sytuacji.

Dlatego też wspieranie organizacji takich jak PAH w tym momencie jest absolutnie kluczowe dla dalszego prowadzenia działań, decyduje o tym, do ilu osób będziemy mogli dotrzeć z pomocą.

Spędziła pani w Sudanie Południowym dwa tygodnie. Co szczególnie utkwiło pani w pamięci?

Bardzo się cieszę, że mogłam odwiedzić nasze miejsca projektowe, porozmawiać z osobami, które wspieramy, spotkać się twarzą w twarz z potrzebami, na które odpowiadamy. Łatwo zza biurka mówić o tym, że gdzieś dzieje się wielki kryzys humanitarny, ale o ile trudniej jest spotkać się z tym kryzysem twarzą w twarz. Pracownicy i pracowniczki PAH mają ten przywilej, że są bardzo blisko zwykłych ludzi i ich problemów, mogą zareagować na to, co się dzieje, znaleźć rozwiązanie.

Świetnie pamiętam spotkanie ze sprzedawczynią herbaty w Pibor (wschód kraju), która powiedziała mi, że gdyby nie ujęcie wody zapewnione przez PAH, nie mogłaby wykonywać swojej pracy, nie miałaby jak utrzymać swoich dzieci. A sama łoży na edukację, wyżywienie i zakwaterowanie córek. Jej mąż niestety zmarł kilka lat temu. To właśnie czysta woda, nie woda z rzeki, jest niezbędna do przygotowywania napojów – bez niej nie miałaby klientów, bo nie stać jej na zakup wody butelkowanej. Takich sytuacji jest wiele: rolnicy, kucharki, pielęgniarki w klinice dożywiania, nauczyciele – oni wszyscy polegają na dostępie do czystej wody.

Szacuje się, że pomocy potrzebuje prawie 2/3 mieszkańców Sudanu Południowego. Te statystyki ukazują skalę problemu. PAH działa w tym miejscu od 2006 roku. A problemy wciąż narastają. Czy to – mimo ogromnych chęci i zapału do działania – w pewnych momentach nie zniechęca? Czy wręcz przeciwnie – dodatkowo napędza? A ewentualne chwile zwątpienia są chwilowe?

W sytuacji długotrwałego, przeciągającego się kryzysu humanitarnego – a właśnie tak jest w Sudanie Południowym – nie ma szybkich rozwiązań. Potrzebne są lata, dekady pracy, polepszania infrastruktury wodno-sanitarnej, transportowej, a także społecznej, duże nakłady na edukację i opiekę zdrowotną.

A przede wszystkim długofalowe rozwiązania, które sprawiają, że ludzie nie muszą martwić się o zapewnienie podstawowych potrzeb, jak jedzenie, woda, dach nad głową. Że nie będą musieli uciekać przed powodzią lub będą do niej lepiej przygotowani. Ale nie można zapominać o tym, że kraj musi iść naprzód, że nowe pokolenia będą budować przyszłość Sudanu Południowego – i stąd niezbędne staje się zadbanie o szkoły, szpitale, szczepienia, a także o ogólne bezpieczeństwo.

Dostrzegacie zmiany?

Jako pracownicy PAH widzieliśmy i widzimy przemiany, jakie dokonują się w społecznościach, w których pomagamy. Chyba najbardziej napędza nas to, że wiemy, jak nasze działania wpływają na poprawę sytuacji życiowej tysięcy czy dziesiątek tysięcy osób.

Widzimy dzieci, które uzyskują pomoc psychologiczną, sprawnie działające studnie, obsiane pola, zmniejszającą się liczbę przypadków cholery w miejscach, gdzie jest dostęp do mydła, odpowiednich sanitariatów i czystej wody. Dodatkowo, wielu naszych pracowników lokalnych ma w swojej historii epizod uchodźstwa, powrotu do kraju, zmiany ścieżki życiowej – to bardzo motywujące dla nich i dla nas, że wiemy, jak niewiele potrzeba, by odmienić czyjś los.

Stan Jonglei to jeden z regionów, w którym powodzie wyrządziły potężne szkody. To tam kilka miesięcy temu wystartowaliście z projektem, który ma zapewnić dostęp do wody, przekazanie pomocy nieżywnościowej, jak i poprawę jakości usług edukacyjnych. To wieloaspektowa pomoc – i to nie tylko skupiająca się na „tu i teraz”.

Poza zapewnieniem doraźnej pomocy, która jest niezbędna, koncentrujemy się także na pomocy długofalowej. W stanie Jonglei, o którym pani wspomina, budujemy lub wyposażamy szkoły, wiercimy studnie, stawiamy latryny, prowadzimy promocję higieny – są to działania zapewniające dostęp do wody, higieny czy edukacji „na stałe”.

Bardzo ważnym elementem projektów wodnych jest kształcenie tzw. mechaników pomp i zakładanie komitetów wodnych, składających się przynajmniej w połowie z kobiet. Członkowie tych komitetów zbierają małe składki, aby mieć pieniądze na ewentualne naprawy, dbają o czystość studni, polegamy na nich, by informowali nas o problemach. Tym samym oddajemy studnie i odpowiedzialność za nie w ręce lokalnej społeczności. Takich działań jest wiele, bo – szczerze – chcielibyśmy się najmocniej skupiać właśnie na zapewnianiu pomocy wieloletniej, z jak największym udziałem osób, które otrzymują od nas wsparcie.

Tu bardzo ważna jest współpraca też z lokalną administracją, bo jeśli wskazują nam najpilniejsze potrzeby strukturalne w regionie, możemy dopasować nasze działania, sprawić, by były one bardziej efektywne, po prostu – lepsze.

Rozmawiałam z przedstawicielem władz w Pibor, który wprost powiedział, że dla niego edukacja i opieka zdrowotna stoją na równi z dostępem do wody i dożywianiem dzieci. O obydwie sfery trzeba dbać jednocześnie, nie można zapomnieć o niektórych elementach, skupiając się na samej wodzie czy żywności, bo nie nastąpi przełamanie utrzymującej się kryzysowej sytuacji w regionie. To ważne słowa.

Na początku lutego 2023 roku w Kajo Keji doszło do konfliktu, który doprowadził do masowych przemieszczeń. Kilkanaście tysięcy osób – w jednej chwili – straciło wszystko. Ci ludzie zostali bez podstawowych środków do życia. Wielu z nich mieszka pod gołym niebem, a warunki mogą się jeszcze dodatkowo pogorszyć ze względu na zbliżającą się porę deszczową. Czy oni narzekają na swój los? Czy widzą sens życia? Czy są w pewnego rodzaju stagnacji i już nie walczą o siebie?

Tak jak w przypadku każdego nagłego przemieszczenia się – wymuszonego – na pierwszy plan wysuwają się potrzeby podstawowe, takie jak żywność, woda, środki medyczne, bezpieczne schronienie czy artykuły higieniczne. Wiele osób uciekło już po raz kolejny, co nie zmniejsza tragizmu tej sytuacji. Jesteśmy teraz na pograniczu pory suchej i deszczowej, pierwsze deszcze mogą spaść w końcówce kwietnia, maju, może czerwcu. Będziemy wtedy widzieć wiele przypadków cholery czy czerwonki – od picia zanieczyszczonej wody, malarii, zapalenia płuc. Trudno o zachowanie higieny w tymczasowych obozach czy schronieniach, trudno o wyszczepienie małych dzieci na choroby zakaźne. Zwiększy się też zagrożenie dla dziewcząt i kobiet, zwłaszcza tych podróżujących samotnie.

Osoby, które dotknęła ta sytuacja, chcą jak najszybciej wrócić do domu, choć strach jeszcze przez miesiące zmusi je do pozostania w okolicach Kajo Keji. Część z nich nie ma jednak dokąd wracać, część żyje w traumie. Niektórzy rozważą wyjazd z kraju, bo Kajo Keji jest już w zasadzie na granicy z Ugandą. To tragiczny wybór, którego dokonało w ostatniej dekadzie wielu Sudańczyków Południowych.

Zastanawiam się nad sytuacją dzieci. I chociaż odpowiedź wydaje się oczywista, zapytam: czy one mają szansę na beztroskie dzieciństwo, z daleka od wszystkich problemów dorosłych? Czy widać ich radość? Cieszą się z takich dziecięcych małych spraw jak zabawa z rówieśnikami? Czy warunki, które je otaczają, odbijają się na ich psychice w zauważalny sposób? Pomoc psychologiczna to też wielkie wyzwanie.

Sytuacja dzieci w Sudanie Południowym jest alarmująca. Przedłużający się konflikt i katastrofy naturalne utrudniają świadczenie podstawowych usług dla ponad czterech milionów dzieci. Dzieciństwo w Sudanie Południowym trwa znacznie krócej niż chociażby w Polsce. Dzieci muszą szybko dorosnąć, aby móc opiekować się młodszym rodzeństwem, pomagać w obowiązkach domowych, nosić wodę, dbać o zwierzęta hodowlane, uprawiać rolę.

Widzimy jednak, że najmłodsi, z którymi pracujemy, po zabezpieczeniu ich podstawowych praw (prawo do życia, prawo do nauki, ochrona przed zaniedbaniem czy wyzyskiem) mają przestrzeń, by znów poczuć się dziećmi. Podczas naszych wizyt w terenie dostrzegamy też, jak dzieci dbają o siebie nawzajem, dzielą się i cieszą się tym, co mają. Chętnie przychodzą i biorą udział w zabawach, które dla nich organizujemy, rozmawiają z zaufanym dorosłym, przychodzą do tzw. bezpiecznych stref dla dzieci. A przede wszystkim chłoną wiedzę, gdy mają możliwość uczęszczania do szkół. W placówkach oświatowych w Sudanie Południowym pracują bardzo różni nauczyciele, ale wielu z nich stara się maksymalnie zainteresować uczniów swoimi przedmiotami, wciągnąć ich w matematykę, biologię, muzykę.

Otworzyć przed nimi jakąś perspektywę.

Rozmawiałam z uczennicą, która chce zostać księgową, pracować w banku – ale nie za granicą czy w stolicy, a właśnie w swojej miejscowości. Udzielać kredytów na rozwój rolnictwa, wspierać przedsiębiorczość. Jeśli da się szansę takim dzieciom, mogą naprawdę zmienić rzeczywistość u siebie, lokalnie. Dlatego też wspieramy takie miejsca jak Green Belt Academy w Bor, które kształcą przyszłych liderów i liderki tego kraju. To zresztą także przykład świetnej współpracy PAH ze światem biznesu.

W związku z tym, że wśród osób wewnętrznie przemieszczonych duży odsetek stanowią kobiety, PAH działa także w zakresie zapobiegania przemocy oraz wykorzystywaniu seksualnemu, na które są one szczególnie narażone. Jakie działania prowadzicie? Skala problemu jest duża?

W Sudanie Południowym przemoc ze względu na płeć jest jednym z najpoważniejszych zagrożeń dla zdrowia i życia kobiet i dziewczynek. Szacuje się, że aż 65 proc. kobiet i dziewcząt w Sudanie Południowym doświadczyło przemocy fizycznej i/lub seksualnej. Nie wszystkie przypadki są zgłaszane, więc ten procent w rzeczywistości może być znacznie wyższy.

PAH w ramach prowadzonych działań buduje tzw. Women & Girls Friendly Spaces – przestrzenie przyjazne kobietom i dziewczętom, w których udzielamy pomocy psychospołecznej, organizujemy warsztaty zawodowe, przekazujemy pakiety higieniczne, zapewniamy dostęp do czystej i bezpiecznej wody. To ostatnie jest szczególnie ważne i należy pamiętać, że w Sudanie Południowym za dostarczanie wody są głównie odpowiedzialne kobiety i dzieci. Jeśli w okolicy nie ma studni, musze one samotnie pokonywać wielokilometrową drogę, narażając się na ryzyko napaści lub gwałtu. Dlatego czysta woda blisko domu naprawdę zwiększa bezpieczeństwo kobiet i dziewcząt. Kampanie uświadamiające na tematy związane z przemocą ze względu na płeć także są ważnym elementem wszystkich naszych projektów.

Wydaje mi się, że dla ludzi żyjących w tak dramatycznie trudnych warunkach słowa „będzie dobrze”, „sytuacja się poprawi”, mogą brzmieć banalnie. Jakie jest pani przesłanie do tych osób? Jak pani się z nimi pożegnała przed powrotem do Polski?

Przede wszystkim nie żegnamy się, bo wiemy, że znów się zobaczymy – jesteśmy na miejscu na stałe, od wielu lat. Słowa są tu zbędne, najważniejsze są działania.

Moim zadaniem z kolei jest jak najszerzej mówić i uświadamiać Polakom skalę kryzysów humanitarnych na świecie, a zwłaszcza, w tym kontekście, w Sudanie Południowym. Przypominać, że tysiące kilometrów stąd zmiany klimatu w realny sposób pogarszają sytuację życiową milionów osób – i że każda z nich ma twarz, nazwisko, rodzinę i niezrealizowane plany czy skryte marzenia. Że każda z nich zasługuje na nasze współczucie i solidarność.


Działania PAH w Sudanie Południowym można wspierać za pośrednictwem strony internetowej.

Czytaj też:
Zatonęła łódź z migrantami. Co najmniej 20 osób zginęło
Czytaj też:
Ten rajski zakątek to „przesmyk suwalski” Dalekiego Wschodu. Rywalizacja, która zdeterminuje przyszłość świata