Przemiana, jaką Roman Protasiewicz przeszedł od momentu zatrzymania do ogłoszenia wyroku, wzbudza wiele pytań i wątpliwości. O zatrzymaniu jednego z twórców Nexty usłyszał cały świat. Reżim Łukaszenki zawrócił samolot linii Ryanair, żeby dorwać „terrorystę”, jak propagandowe media określały wówczas Protasiewicza. Zatrzymano również jego partnerkę, Sofię Sapiegę. Świat grzmiał, że to Aleksander Łukaszenka dopuścił się aktu terroryzmu, porwał samolot i złamał prawo międzynarodowe. Unia Europejska odpowiedziała szeregiem surowych sankcji. Koszt restrykcji nałożonych na białoruskie lotnictwo sam reżim wyliczał na 10 milionów dolarów miesięcznie.
Początkowo pojawiały się doniesienia, że po zatrzymaniu Protasiewicz w ciężkim stanie trafił do szpitala, czemu jednak zaprzeczało białoruskie MSW. Resort stwierdził, że Protasiewicz trafił do Aresztu Śledczego nr 1, owianej złą sławą „Waładarki”, przez którą przewinęły się tysiące więźniów politycznych. Niedługo potem po raz pierwszy pojawił się w reżimowych mediach. Telewizja ONT wyemitowała nagranie, w którym recytował, że współpracuje ze śledczymi. W kolejnym „wywiadzie” poszedł znacznie dalej. Krytykował białoruską opozycję, Litwinów, Polaków, byłych współpracowników i samą Nextę. Opowiadał ze łzami w oczach o opozycyjnych spiskach, planach siłowego przewrotu, a nawet „fizycznej eliminacji” Łukaszenki.