Można analizować politykę Recepa Tayyipa Erdogana z wielu różnych perspektyw. Można starać się zrozumieć jego motywacje i szukać w podejmowanych decyzjach cech wspólnych, które pozwoliłby zbudować jego portret psychologiczny. Tego typu rozważania mogą doprowadzić do wielu ciekawych wniosków, ale ja chciałbym zaproponować coś innego – próbę zrozumienia tureckiego autokraty z perspektywy spaceru wokół pałacu prezydenckiego.
Nieudolny zamach stanu i zmiana konstytucji
Zacznijmy jednak od odrobiny historii. Recep Tayyip Erdogan w latach 2003-2014 rządził Turcją jako premier. W 2014 r. wystartował w wyborach prezydenckich, które wygrał w pierwszej turze. Wtedy jednak uprawnienia prezydenta były niewielkie, więc Erdogan utrzymywał kontrolę nad krajem dzięki szefowaniu rządzącej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP). Oczywiście ów stan rzeczy nie odpowiadał jego ambicjom, więc rozpoczął przygotowania do zmiany systemu politycznego Turcji z parlamentarno-gabinetowego na prezydencki.
To nie spodobało się armii, która tradycyjnie miała dużo do powiedzenia i kilkukrotnie obalała rządy, które się jej nie podobały.
W związku z tym pamiętnego 15 lipca 2016 r. przeprowadziła ona skrajnie nieudolny zamach stanu, który zakończył się klapą. Erdogan poczuł, że taka okazja się już nie powtórzy i poza przeprowadzeniem czystki urzędników oraz wojskowych na wielką skalę błyskawicznie przepchnął przez parlament projekt zmian konstytucji, który został następnie przyjęty w bardzo kontrowersyjnym referendum.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.