W tym tygodniu we „Wprost” opisujemy sprawę śmierci Oliwera Markiewicza, który w kwietniu 2020 roku prosto z izby zatrzymań Komendy Powiatowej Policji w Sieradzu trafił na OIOM. Nie odzyskał przytomności, dwa tygodnie później zmarł.
Mężczyzna został zatrzymany dzień wcześniej, gdy na osiedlowym parkingu zdemolował kilka samochodów. Z zeznań policjantów wynika jednak, że na komisariacie zachowywał się spokojnie. Do rana, kiedy zaatakował jednego z nich. Wtedy funkcjonariusze obezwładnili Oliwera, założyli mu kaftan oraz kask, docisnęli kolanami do momentu, kiedy – jak zeznali policjanci – nagle „stał się wiotki”. Ruszyło śledztwo.
Pierwszym biegłym był specjalista medycyny sądowej z Uniwersytetu Łódzkiego, który prowadził również sekcję zwłok. W swojej opinii stwierdził jednoznacznie, że przyczyną śmierci Oliwera było uduszenie spowodowane uniemożliwieniem lub znacznym ograniczeniem ruchów oddechowych, czyli interwencja policjantów.
Kolejny biegły uznał, że policjant, który klęczał na plecach zatrzymanego, przekroczył swoje uprawnienia.
Jednak policjanci zgodnie zeznawali, że mężczyzna był agresywny, stanowił zagrożenie dla nich i samego siebie, mimo że miał założony kaftan oraz kask.
Oficjalnie nie wiadomo, dlaczego sprawa została przeniesiona z Prokuratury Rejonowej w Łasku do Ostrowa Wielkopolskiego, gdzie śledztwo umorzono. Tamtejsza prokuratura stwierdziła, że policjanci działali poprawnie, a mężczyzna prawdopodobnie udusił się sam, ponieważ był „patologicznie pobudzony”. Konsekwencji nie poniósł żaden z policjantów.