Wystarczy pobrać bilet na szpitalny parking, minąć zabudowania i wybrukowany plac, potem wjechać na gruntową drogę. Kilkadziesiąt metrów dalej da się zaparkować tuż obok pojemników z toksycznymi odpadami. Bez problemu można też dojść do nich na piechotę. Nie tylko przez główną bramę szpitala, ale i dziurę w płocie. Niebezpieczne odpady znajdują się na terenie szpitala MSWiA w Kielcach, około sto metrów od budynku. I tyle samo od pobliskiego szpitala położniczego. Najbliższe domy dzieli od składowiska zaledwie kilkanaście metrów, kawałek dalej stoją bloki.
– Tylko czekać, aż to się wszystko zapali. Nie wiemy też, czy coś się z tego ulatnia – martwi się Ewelina, która niebezpieczne odpady ma tuż za płotem. – Widzieliśmy, że po rozbiórce coś zostało, ale myśleliśmy, że to tylko puste pojemniki. Dopiero z gazet dowiedziałam się, że coś takiego tutaj mamy. Powinni to chociaż zabezpieczyć tak, żeby nie było dojścia, ale nie widać żadnych działań. Ostatnio złomiarze coś tam wycinali, krzyczałam do nich, za dwa dni i tak wracali.
Obok mieszka też Andrzej, który beczki i pojemniki widzi z okna. Jego dom położony jest najbliżej składowiska.– Trochę już się do tego przyzwyczaiłem – mówi zrezygnowany. – Mamy obawy, bo tak naprawdę nie wiemy, co tam dokładnie jest. Czy to są łatwopalne substancje? Czy trujące? Nas o tym nikt nie informuje. Jako mieszkańcy nie możemy zrobić nic poza nagłaśnianiem problemu. Tyle że było już parę spotkań, ale i tak nic się nie zmienia – rozkłada ręce.
– Jeszcze MSWiA dało sobie przywieźć coś takiego. To jest po prostu chore – kwituje.