Robert Grey o protestach na UW. „Ucierpiało około 50 osób. Cały czas to liczymy”

Robert Grey o protestach na UW. „Ucierpiało około 50 osób. Cały czas to liczymy”

Robert Grey, kanclerz Uniwersytetu Warszawskiego
Robert Grey, kanclerz Uniwersytetu Warszawskiego Źródło: Materiały prasowe / materiał prasowy Uniwersytetu Warszawskiego
– W wyniku protestów ucierpiało około 50 osób. Cały czas to liczymy, zapewniliśmy poszkodowanym pomoc psychologiczną. Podkreślę, że tu nie chodzi o same obrażenia fizyczne, ale również o krzywdę psychiczną. Było dużo strachu – mówi w rozmowie z „Wprost” Robert Grey, kanclerz Uniwersytetu Warszawskiego.

Bartosz Michalski, „Wprost”: Od 24 maja trwa na Uniwersytecie Warszawskim protest studentów w obronie Palestyny. Jego forma została zaostrzona 11 czerwca, po 19 dniach strajku. Wówczas zdecydowano o przeniesieniu demonstracji w okolice Pałacu Kazimierzowskiego i zablokowaniu dróg dojazdu z Kampusu Głównego. W pewnym momencie musiała interweniować policja. Jak obecnie wygląda sytuacja?

Robert Grey, kanclerz Uniwersytetu Warszawskiego: Obecnie jest spokojnie, a uniwersytet powrócił do zadań i roli, jaką powinien odgrywać. Patrząc jednak na to, co się wydarzyło, wyraźnie podkreślam, że my cały czas byliśmy i jesteśmy otwarci na spokojną, merytoryczną dyskusję. Potwierdzeniem tego były liczne spotkania, które prowadziliśmy z protestującymi z udziałem rektora. W pełni rozumiemy znaczenie protestów akademickich, jako istotnej formy zaangażowania obywatelskiego i demokracji. W takich sytuacjach rolą uczelni jest zapewnienie rzeczowej, spokojnej, eksperckiej debaty. Kierując się właśnie takim podejściem, wznowiliśmy próbę rozmów z protestującymi. Przychyliliśmy się również do wspólnego postulatu znalezienia zewnętrznego mediatora, który pomógłby rozwiązać ten spór.

Jak zmieniały się te rozmowy na przestrzeni dni?

Największą różnicą była ta, że na początku dialogu byliśmy przekonani, że rozmawiamy z częścią społeczności akademickiej, z którą wspólnie konsultujemy trudną sytuację związaną z konfliktem izraelsko-palestyńskim.

Jednak później okazało się, że są to osoby protestujące przeciwko Uniwersytetowi Warszawskiemu. Po trzech tygodniach to nas postawiono w roli przeciwników protestujących, czy też w roli odpowiedzialnych za wojnę i jej zakończenie. Pojawił się postulat: „koniec wojny – koniec protestu”.

Trudno to zrozumieć, bo uczelnia nie była i nie jest stroną konfliktu wojennego. Uczelnie – jakiekolwiek – pomimo swoich zasobów i znaczenia, nie mają realnego wpływu na międzynarodową politykę, a mimo to obserwujemy w kontekście globalnym, że to właśnie one stały się głównym celem protestujących. Rozumiemy i szanujemy pragnienia studentów, by wyrazić solidarność z Palestyną, jednak powinniśmy się zastanowić, czy uniwersytet jest rzeczywiście właściwym miejscem na takie działania. Oczywiście uczelnie mogłyby wypracować rozwiązania dedykowane decydentom politycznym i organizacjom międzynarodowym, które miałyby wpływ na sytuację w regionie.

Obawiacie się kolejnej eskalacji konfliktu? Rzuca się w oczy kontrola przed bramami uczelni. Strażnicy uniwersyteccy wpuszczają na teren kampusu tylko osoby, które okażą legitymację studencką.

Ta kontrola, o której pan wspomniał, jest tymczasowa i niezbędna w obecnej, bezprecedensowej, sytuacji. Musimy zapewnić bezpieczeństwo naszym pracownikom i studentom. Jest to oczywiście pewne utrudnienie, ale nie destabilizuje funkcjonowania całej uczelni. Konferencje normalnie się odbywają, a studenci mają dostęp do terenu kampusu i mogą korzystać z infrastruktury Uniwersytetu. Jest spokojnie i bezpiecznie co doceniają praktycznie wszyscy. Agresywna forma protestu została negatywnie oceniona przez zdecydowaną większość społeczności uczelnianej.

Protesty rozpoczęły się w najtrudniejszym okresie dla każdego studenta – sesji egzaminacyjnej. Jakie głosy od strony żaków dochodziły do władz uczelni?

Obaw ze strony naszych studentów było dużo. Protest przybierał różne barwy, niekoniecznie pokojowe. Były m.in. zakłócane wykłady, na które wtargnęli protestujący z bębnami i megafonami. Najwięcej stresu studenci mieli jednak z egzaminami. Nie wiedzieli, czy się odbędą, jak na nie dotrą i czy nie zostaną zakłócone.

Samorząd Studentów UW wiedział o protestach?

Nie. Protest odbył się poza ich strukturami. Nigdzie też nie został zgłoszony – choć takie są wymogi prawne. Mimo to podeszliśmy ze zrozumieniem do protestujących, zapewniając im odpowiednią, bezpieczną przestrzeń do wyrażania swoich poglądów. To protestujący sami wybrali Park Autonomia jako najbardziej odpowiadające im miejsce. Byliśmy z nimi w stałym dialogu od początku trwania protestu. Tym bardziej mnie zaskakuje, w jaką stronę to potem poszło.

Cofnijmy się do samego początku. Piątek, 24 maja, to wtedy w godzinach wieczornych studenci rozpoczynają protest okupacyjny i rozbijają namioty w Parku Autonomia. Jego uczestnicy w rozmowie z reporterem „Wprost” mówią, że władze uczelni zamknęły teren parku już 10 minut po tym, jak na miejscu pojawili się pierwsi studenci. Dodatkowo straż uniwersytecka miała uniemożliwiać swobodne opuszczenie kampusu. Aby się z niego wydostać należało się wspiąć na ogrodzenie. Protestujący mieli też mieć ograniczony dostęp do sanitariów.

Bramy nie zostały zamknięte z powodu protestujących, tylko wynikało to z normalnego funkcjonowania uniwersytetu. Przypomnę, że nie byliśmy powiadomieni o proteście, stąd pewne procedury zostały wprowadzone. Po godzinach wykładów, w porze wieczorowo-nocnej, kiedy przeważnie na terenie kampusu nie ma już studentów budynki i bramy są zamykane. Jest to podyktowane dbałością o nasze, wspólne mienie. To jest normalna procedura, która nie miała związku z protestami. Kiedy wytłumaczyliśmy uczestnikom powody zamknięcia bram, uzmysławiając im także kwestie ich bezpieczeństwa, zyskało to ich zrozumienie i akceptację. Wyznaczeni koordynatorzy po stronie administracji budynku i protestujących wypracowali zasady umożliwiające swobodny ruch. Taka sytuacja trwała prawie przez te trzy tygodnie. Ponadto zapewniliśmy im dostęp do sanitariów, wody oraz prądu. Dzięki temu mogli być w kontakcie z mediami oraz relacjonować go w social mediach. Współpraca z protestującymi była dobra.

Czy wobec protestujących studentów zostaną wyciągnięte konsekwencje? Rektor na początku protestu zapewniał, że nie spotkają ich żadne reperkusje i prosił tylko o udział w egzaminach.

Zapewnienie rektora miało miejsce w momencie, kiedy te protesty były pokojowe. Nie odnosiło się do sytuacji, z którą mieliśmy do czynienia później. Nie zapominajmy, że w tej sprawie zostało poszkodowanych wielu pracowników UW. Działania, z którymi przyszło nam się zmierzyć, stanowiły poważne naruszenia prawa. Na uczelni pojawia się wiele głosów naszej społeczności, która wskazuje na potrzebę wyciągnięcia konsekwencji. Obecnie czekamy na ustalenia w ramach postępowań prowadzonych przez Policję. Dalsze decyzje rektor będzie podejmował po zapoznaniu się z nimi.

Przejdźmy teraz do nagrania, które obiegło Internet. Widać na nim jak protestujący otaczają pański samochód i próbują go zatrzymać. Mimo to wykonuje pan manewr cofania, a auto omal nie potrąca goniących pojazd studentów. Jedna z protestujących złożyła w związku z tym zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa, a pańskie działanie określiła jako „celowe”.

Uporządkujmy pewne fakty. Protestujący chcieli się przenieść bliżej Pałacu Kazimierowskiego, gdzie znajduje się siedziba władz uczelni. Również tutaj podeszliśmy do tego ze zrozumieniem, myśląc, że to dalsza część pokojowego protestu. Postanowiłem zatem przeparkować swój samochód. To, co się wydarzyło potem, było dla mnie całkowitym zaskoczeniem. Znałem te osoby, uczestniczyłem z nimi w rozmowach od samego początku protestu, spędzałem z nimi dużo czasu. Nie spodziewałem się, że rzucą się na mój pojazd. Zwłaszcza że próbowałem zrobić dla nich miejsce, odjeżdżając dalej od wspomnianego budynku. Wtedy protestujący rzucili mi się na maskę, zaatakowali mój samochód i uniemożliwili swobodny ruch. Skoro protestujący zdecydowali się zablokować własnym ciałem mój wyjazd do przodu, poinformowałem ich, że powoli wycofam pojazd, aby nie zostawić auta na środku ulicy. Jak widać na nagraniu, cofałem powoli i nikomu nie stała się krzywda. Pełne nagranie tego incydentu pokazuje rzeczywistość. Jeżeli już jakieś działanie były celowe, to raczej te skierowane przeciwko mnie i mojemu mieniu. Rzucanie się na poruszający pojazd, zablokowanie samochodu ławkami i namiotami, zarzucanie go flagami, oblewanie płynami, kopanie, siadanie na nim raczej nie jest czymś ogólnie akceptowalnym. Także prawnie.

Samo zawiadomienie odbieram jako próbę wywarcia presji przez protestujących czy też retorsji wobec sytuacji, która miała miejsce kilka dni wcześniej i związana była z przywróceniem porządku.

Zwróćmy uwagę na, to kiedy pojawia się zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa. Nie zostało ono złożone od razu po tym zdarzeniu, ale znacznie później w odpowiedzi na postawione przez policję zarzuty dla protestujących o naruszenie miru domowego.

Artykuł został opublikowany w najnowszym wydaniu tygodnika Wprost.

Aktualne cyfrowe wydanie tygodnika dostępne jest w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.