Mimo to większość posłów nie wierzy w ten scenariusz. Wszyscy pamiętają poprzednią kadencję, w której Jarosław Kaczyński po wyborczy straszak sięgał co kilka tygodni. – Oczywiście do tych wyborów ostatecznie doszło, ale w tym wypadku myślę, że na groźbach się skończy – powątpiewa inny poseł PiS. Politycy PO również przyznają, że wizja przyspieszonych wyborów to przede wszystkim element nacisku na Jarosława Kaczyńskiego. „Upadek traktatu formalnie nie jest wystarczającym powodem do dymisji, ale… pokusa, żeby zepchnąć PiS do poziomu 10 procent, jest duża" – takiego SMS-a przysłał dziennikarzom „Wprost" jeden z ministrów w rządzie Tuska.
Według tego scenariusza, Tusk miałby zdecydować się na skrócenie kadencji w trzech krokach. Co to oznacza? Najpierw premier podaje się do dymisji a prezydent desygnuje własnego kandydata na stanowisko szefa rządu. W przypadku braku wystarczającego poparcia, Sejm desygnuje kolejnego premiera. Jeśli i tym razem rząd nie zdobywa wotum zaufania, trzecim krokiem jest ponowne przekazanie inicjatywy w ręce prezydenta. Tu do uzyskania wotum zaufania potrzebna jest już tylko zwykła większość głosów (zamiast bezwzględnej). Jeśli i tego nie uda się zebrać, prezydent rozpisuje przedterminowe wybory.Co na temat tego scenariusza mówią politycy oficjalnie? – Oczywiście słyszałem, że platforma to rozważa. Traktuję to jednak jako plotkę, która ma pomóc Tuskowi zewrzeć szeregi – mówi „Wprost" Joachim Brudziński z komitetu politycznego PiS. – To plotka, a ja plotek nie komentuję – dodaje z kolei członek zarządu PO Paweł Graś.