Z zeznań pracowników lotniska w Vancouver wynika, że Robert Dziekański, Polak, który zginął od porażenia paralizatorem, nie zachowywał się agresywnie – dowiedział się „Wprost”. Kanadyjscy pogranicznicy opublikowali raport w tej sprawie.
12-stronicowy dokument odtajniono w piątek. Zawiera zeznania tych pracowników, którzy mieli styczność z Dziekańskim tuż przed jego śmiercią i odtwarzają jego ostatnie godziny spędzone na lotnisku.
Jeden z pracowników, opisany w raporcie jako K. Bharya, przyznał, że Dziekański, który przez kilka godzin nie wychodził z sali bagażowej, próbował z nim rozmawiać po polsku. Nie zrozumiał on jednak, co mówi Polak i to „sfrustrowało podróżującego".
Po tej rozmowie zdecydowano się go przeprowadzić do części imigracyjnej. Bharya’owi w eskortowaniu Polaka pomogła inna pracownica służb granicznych, Alex Currie. Przyznała, że Dziekański był „wyraźnie zmęczony, ale jego zachowanie nie było agresywne czy w inny sposób niepokojące". Polak współpracował z pogranicznikami, dostał też od nich wodę.
Oficer służb imigracyjnych, Juliette van Agteren, która potem rozmawiała z Dziekańskim także przyznała, że „nie zauważyła nic niepokojącego". Dziekański wydawał się jej jedynie „zmęczony długą podróżą i roztrzęsiony tym, że nie potrafił się z nikim dogadać". Van Agteren miała też wyjść do holu, w którym na podróżnych czekają bliscy, by odszukać rodzinę Dziekańskiego. Nie udało się jej jednak znaleźć jego matki, która w tym czasie była w innej części lotniska.
Ze względu na trudności komunikacyjne do Polaka wezwano Adama Chapina, pogranicznika, który zna trochę język polski. To on odprowadził Dziekańskiego po zakończeniu formalności imigracyjnych do wyjścia. Zauważył wtedy, że „w pewnym momencie Polak potknął się, ale utrzymał równowagę przytrzymując się wózka bagażowego". Chapin zostawił go przy wyjściu i pożegnał się z nim, a Dziekański po polsku mu podziękował. Także on odnotował, że Polak był „w tych ostatnich chwilach spokojny i nieagresywny".
Kilka minut później przy drzwiach rozegrały się dramatyczne wydarzenia. Zdenerwowany Dziekański zaczął przechodzić przed drzwi i rzucać różne przedmioty w szklaną szybę. Wtedy wezwano policjantów uzbrojonych w paralizatory.
Z raportu wynika, że jeszcze w trakcie policyjnej akcji do Adama Chapina dzwoniła matka Dziekańskiego. Miał on wtedy wrócić do holu, by przekazać mu wiadomość. Było jednak za późno, bo Polak zmarł od porażenia paralizatorem.
Jeden z pracowników, opisany w raporcie jako K. Bharya, przyznał, że Dziekański, który przez kilka godzin nie wychodził z sali bagażowej, próbował z nim rozmawiać po polsku. Nie zrozumiał on jednak, co mówi Polak i to „sfrustrowało podróżującego".
Po tej rozmowie zdecydowano się go przeprowadzić do części imigracyjnej. Bharya’owi w eskortowaniu Polaka pomogła inna pracownica służb granicznych, Alex Currie. Przyznała, że Dziekański był „wyraźnie zmęczony, ale jego zachowanie nie było agresywne czy w inny sposób niepokojące". Polak współpracował z pogranicznikami, dostał też od nich wodę.
Oficer służb imigracyjnych, Juliette van Agteren, która potem rozmawiała z Dziekańskim także przyznała, że „nie zauważyła nic niepokojącego". Dziekański wydawał się jej jedynie „zmęczony długą podróżą i roztrzęsiony tym, że nie potrafił się z nikim dogadać". Van Agteren miała też wyjść do holu, w którym na podróżnych czekają bliscy, by odszukać rodzinę Dziekańskiego. Nie udało się jej jednak znaleźć jego matki, która w tym czasie była w innej części lotniska.
Ze względu na trudności komunikacyjne do Polaka wezwano Adama Chapina, pogranicznika, który zna trochę język polski. To on odprowadził Dziekańskiego po zakończeniu formalności imigracyjnych do wyjścia. Zauważył wtedy, że „w pewnym momencie Polak potknął się, ale utrzymał równowagę przytrzymując się wózka bagażowego". Chapin zostawił go przy wyjściu i pożegnał się z nim, a Dziekański po polsku mu podziękował. Także on odnotował, że Polak był „w tych ostatnich chwilach spokojny i nieagresywny".
Kilka minut później przy drzwiach rozegrały się dramatyczne wydarzenia. Zdenerwowany Dziekański zaczął przechodzić przed drzwi i rzucać różne przedmioty w szklaną szybę. Wtedy wezwano policjantów uzbrojonych w paralizatory.
Z raportu wynika, że jeszcze w trakcie policyjnej akcji do Adama Chapina dzwoniła matka Dziekańskiego. Miał on wtedy wrócić do holu, by przekazać mu wiadomość. Było jednak za późno, bo Polak zmarł od porażenia paralizatorem.