Na nic zda się straszenie usunięciem "zielonej wyspy" z unii. Po pierwsze, nie ma takiego mechanizmu w traktatach. Dopiero nowelizacja lizbońska wprowadza możliwość wystąpienia z UE. Absurdalne jest również straszenie przyjęciem Traktatu z Lizbony przez wszystkie państwa członkowskie z wyłączeniem Irlandii. Zawarty w nim zapis proceduralny mówi jednoznacznie, że wchodzi on w życie po przeprowadzeniu ratyfikacji przez wszystkie strony.
Nie jest możliwa żadna formuła opt-out lub opt–in czy ustalenie „specyficznych norm współpracy". Po prostu bez Dublina nie ma Lizbony. Podobnie śmieszna jest groźba „Europy różnych prędkości". Unia już od ponad 10 lat umożliwia takie działanie. Bezskutecznie. Taki wypadek to strachy na „irlandzkie Lachy". Dublin przerabiał już w swej historii wolniejszy tryb integracji. Razem z Wielką Brytanią w ograniczonym zakresie uczestniczą w dorobku Schengen. Pod hasłem neutralności trzymają dystans także wobec polityki zagranicznej i bezpieczeństwa. W unii powstał więc pat – trudny do rozwiązania.
W sytuacji powstałej po irlandzkim „nie", prawo nie sprzyja oczekiwaniom unijnych technokratów. Otwiera się tym samym możliwość odniesienia korzyści przez Polskę. Dlatego zamiast udowadniać swą europejskość, Warszawa powinna grać na czas. I wygrać ile się da.
Więcej o tym, co na irlandzkim pacie może ugrać Polska, w poniedziałkowym wydaniu „Wprost".
W sytuacji powstałej po irlandzkim „nie", prawo nie sprzyja oczekiwaniom unijnych technokratów. Otwiera się tym samym możliwość odniesienia korzyści przez Polskę. Dlatego zamiast udowadniać swą europejskość, Warszawa powinna grać na czas. I wygrać ile się da.
Więcej o tym, co na irlandzkim pacie może ugrać Polska, w poniedziałkowym wydaniu „Wprost".