Co by tu jeszcze ukryć, panowie – wedle tej zasady oblicza się dziś oficjalne wskaźniki inflacji.
Aby nie zapłacić politycznego rachunku za inflację, politycy po cichu manipulują wskaźnikami jej dotyczącymi. Z inflacyjnych koszyków znikają ceny żywności, energii, nie są w nich uwzględniane ceny nieruchomości, czyli wszystko to, co drożeje najbardziej. To dlatego Polacy zastanawiają się, dlaczego politycy, finansiści i ekonomiści debatują, czy inflacja wyniesie 4 proc. czy 5 proc., skoro im po podliczeniu wydatków rodzin wychodzi, że jest ona dużo wyższa.
Więcej o tym, o ile naprawdę rosną ceny towarów i usług w poniedziałkowym wydaniu „Wprost"
Niedawno NBP poinformował, że od czerwca 2008 r. będzie wyliczał inflację bazową (wskaźnik wzrostu cen po wyeliminowaniu czynników o charakterze przejściowym lub sezonowym) bez uwzględniania w niej cen żywności i energii – bo tak robią wszyscy na świecie. W ten sposób liczona inflacja bazowa rok do roku w maju 2008 r. wyniosłaby 2,1 proc. – tyle samo co miesiąc wcześniej. W rzeczywistości jest dużo wyższa.
Z inflacji bazowej wyłącza się różne rzeczy po to, aby posługująca się m.in. tym wskaźnikiem Rada Polityki Pieniężnej, decydując o stopach procentowych, nie sugerowała się krótkotrwałymi zmianami cen tych czy innych towarów i usług. Tyle że ze świecą dziś szukać można analityka, który skokowe wzrosty cen żywności i energii wciąż uznaje za przejściowe (osłabienie podbijającego ceny popytu na żywność i surowce w Chinach i Indiach wieszczono już setki razy – i nic). Coraz bardziej inflacja bazowa (przy rosnących cenach niemal zawsze niższa niż inflacja całkowita) zaczyna więc pełnić funkcję propagandową, służąc dowodzeniu, że wzrostu cen tak naprawdę nie ma.Więcej o tym, o ile naprawdę rosną ceny towarów i usług w poniedziałkowym wydaniu „Wprost"