Później było równie gorzko. Gowin przytoczył swoją rozmowę z jednym z młodych parlamentarzystów, który żalił mu się na szefów partii. „Co z tego, że jestem uczciwy? Co z tego, że dziś szczerze bronię dobrego imienia Platformy? Czy ktoś to doceni? Nikt. Wręcz przeciwnie, założę się, że przy najbliższych wyborach będą chcieli wyciąć mnie z list. Taka będzie moja nagroda" – miał narzekać anonimowy poseł. Gowin skwitował, że takich głosów jest więcej i że liderzy powinni bardziej liczyć się z partyjnymi dołami a nie narzucać im swoje decyzje. Cała sala odebrała to jako aluzję do tego, że Tusk zarekomendował na szefa klubu Grzegorza Schetynę. Gowin jednocześnie stwierdził, że partia potrzebuje teraz jedności i zapowiedział, że sam zamierza poprzeć kandydaturę byłego wicepremiera.
Po tym wystąpieniu Gowin dostał ogromne brawa. Znacznie głośniejsze niż sam premier, który przemawiał przed nim. – Ludzie nagrodzili go za odwagę. Po pierwsze dlatego, że po Tusku miał nikt nie zabierać głosu a mimo to on się wyrwał. A po drugie, wszyscy odebrali to jako ostrzeżenie dla kierownictwa partii: wasza wąska grupka ma władzę ale nas, pariasów, jest dużo i proszę się z nami liczyć. Brzmiało to, jak zapowiedź, że wybór Schetyny na szefa klubu to ostatni raz, kiedy dajemy sobie narzucić jakąś decyzję – tak jeden z posłów PO opisuje wrażenie, jakie pozostawiło po sobie wystąpienie Gowina.
Michał Krzymowski