„Dumni i głośni” – tak w 2004 r. „European Voice” opisał pierwszą polską delegację do Parlamentu Europejskiego. Wówczas do Brukseli jeździli m.in. Andrzej Lepper i jego koledzy. Dziś reprezentują nas najgłośniejsze nazwiska polskiej polityki, ale o ich działalności wyjątkowo cicho. Zwłaszcza o popularnym Zbigniewie Ziobrze. Wygląda na to, że polscy eurodeputowani przeszli do konspiracji.
Wysłani na obcy grunt polscy eurodeputowani trzymają się razem. Jako jedyni stworzyli w PE narodowy klub, którego celem nie jest walka polityczna, lecz wzajemna pomoc. Bardziej doświadczeni deputowani, jak Jacek Saryusz-Wolski, Marek Siwiec czy Bogusław Liberadzki, starają się wspierać nowicjuszy. Wszystko jednak zgodnie z kluczem partyjnym, choćby dlatego że biura poszczególnych frakcji PE są rozsiane na różnych piętrach ogromnego budynku. Zatem Wojciechowi Olejniczakowi bliżej iść po radę do Siwca czy Liberadzkiego niż do Saryusza-Wolskiego, z którego pomocy korzystają za to Jarosław Wałęsa czy Sławomir Nitras.
Zbigniew Ziobro, zdobywając w eurowyborach 336 tys. głosów, osiągnął drugi (po Jerzym Buzku) wynik w kraju, ale w Brukseli osiadł na laurach. Według danych z www.votewatch.eu (strony monitorującej aktywność europosłów) obecność Ziobry na posiedzeniach PE sięga 59 proc. Okazał się on najrzadziej obecnym w PE polskim deputowanym i jednym z najrzadziej widywanych spośród wszystkich 736 członków europarlamentu. Jego kolega z PiS Paweł Kowal ma 76 proc. obecności, Marek Migalski 83 proc., Michał Kamiński 92 proc., Jarosław Wałęsa (PO) 96 proc., a Sławomir Nitras (PO) czy Krzysztof Lisek (PO) nawet 100 proc.
Wciąż też zdarzają się sytuacje, gdy przedstawiciele PiS (którzy trzymają się raczej we własnym gronie) ścierają się z politykami PO. – Starałem się ich przestrzec, zwłaszcza Jacka Kurskiego czy Sławka Nitrasa, że tu jest inaczej niż w Sejmie – mówi Ryszard Czarnecki (PiS). – To, co jest naturalne przy Wiejskiej, tu jest przyjmowane z niesmakiem. I muszę przyznać, że dostrzegam zdecydowany progres – dodaje Czarnecki.
Mimo dobrych rad doświadczonych kolegów w Brukseli – jak mówi Nitras – „trzeba sobie radzić samemu, bo to nie przedszkole". PE to szkoła życia i swego rodzaju papierek lakmusowy pokazujący prawdziwe zdolności polityka. Dziś już widać, jak niegdysiejsze gwiazdy polskiej sceny politycznej radzą sobie z nowymi obowiązkami.Zbigniew Ziobro, zdobywając w eurowyborach 336 tys. głosów, osiągnął drugi (po Jerzym Buzku) wynik w kraju, ale w Brukseli osiadł na laurach. Według danych z www.votewatch.eu (strony monitorującej aktywność europosłów) obecność Ziobry na posiedzeniach PE sięga 59 proc. Okazał się on najrzadziej obecnym w PE polskim deputowanym i jednym z najrzadziej widywanych spośród wszystkich 736 członków europarlamentu. Jego kolega z PiS Paweł Kowal ma 76 proc. obecności, Marek Migalski 83 proc., Michał Kamiński 92 proc., Jarosław Wałęsa (PO) 96 proc., a Sławomir Nitras (PO) czy Krzysztof Lisek (PO) nawet 100 proc.
Kto jest prymusem polskiej delegacji w Parlamencie Europejskim, a kto pozostaje w "podziemu" przeczytasz w poniedziałkowym wydaniu tygodnika "Wprost"