Problem jednak w tym, że łąka zaadaptowana na lotnisko, z której startowali marszałkowie, była tego dnia wyjątkowo grząska. Samolot się w niej zakopał i potrzebna była pomoc strażaków (obok zamieszczamy zdjęcia opublikowane przez "Tygodnik Ostrołęcki"). - Zaryliśmy podczas podjeżdżania do pasa startowego – relacjonuje w rozmowie z nami wicemarszałek Ziółkowski. – Po takim zdarzeniu samolot powinien być poddany szczegółowemu przeglądowi technicznemu. Jego wynik pozwoliłby ocenić stan konstrukcji maszyny oraz skalę uszkodzeń. Tymczasem samolot od razu poleciał dalej – twierdzi pilot znający szczegóły zdarzenia.
– Podróżowanie takim samolotem być może jest niebezpieczne, ale czasami szybko trzeba gdzieś dolecieć i nie ma wyjścia. Zresztą statystyki mówią, że jazda samochodem jest jeszcze bardziej ryzykowna – twierdzi wicedyrektor gabinetu Marszałka Senatu Zdzisław Iwanicki, który także był na pokładzie samolotu. Sam Bogdan Borusewicz w rozmowie z „Wprost" cały incydent obraca w żart. – Proszę się nie martwić, marszałków senatu wybiera się szybko. Co innego gdybym podróżował jednym samolotem z Marszałkiem Sejmu – mówi nam. – Mieliśmy dobre intencje. Chcieliśmy zdążyć na pogrzeb Macieja Płażyńskiego. Poza tym funkcjonariusze BOR nie odradzali nam tej podróży – dodaje Ziółkowski. Jeden ze świadków startu marszałkowskiego samolotu twierdzi, że całość wyglądała niebezpiecznie. – Dziwię się, że półtora tygodnia po tragedii kolejni politycy zachowują się tak niefrasobliwie – mówi.
Galeria:
Beztroski lot