Gdyby dziś nad Wisłę przeniosły się najlepsze uczelnie świata, takie jak Harvard, to następnego dnia zostałby zamknięte. Dlaczego? bo nie spełniałyby wymogów naszego Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego.
Tymczasem amerykańskie uniwersytety działają jak dobrze prosperująca firma i jak każda chcą dotrzeć do konsumentów z informacją o jakości swoich usług oraz przekonać, że oferują odpowiednie dla danego konsumenta połączenie ceny i jakości. Dla jednych studentów odpowiedni jest Harvard, dla innych przyzwoity uniwersytet stanowy, a dla jeszcze innych lokalny college.
Miejsce w rankingu ma tam więc realne znaczenie i przekłada się na liczbę pozyskanych studentów, płacących za swoje studia. W Polsce rankingi szkół wyższych są tylko połowicznie przydatne, ponieważ nie ma u nas rynku wiedzy uniwersyteckiej. Zarówno państwowe, jak i prywatne uczelnie są ograniczone ustawami i rozporządzeniami ściśle regulującymi, czego uczyć, jak uczyć i kto może uczyć. Jakiekolwiek odstępstwo od tej reguły jest zakazane. Konkurowanie różnorodnością usługi i ceną jest zatem mocno ograniczone.
Prezentowany w najnowszym tygodniku „Wprost" przygotowany we współpracy z magazynem studenckim „?dlaczego” ranking szkół wyższych ma być pierwszym krokiem w stronę rankingu, który pokazałby realną wartość wiedzy zdobywanej na polskich uczelniach. Ich realną pozycję w naukowym świecie, ale nade wszystko realne kompetencje w kształceniu obywateli: mądrych, samodzielnie myślących, konkurencyjnych i innowacyjnych. Niestety, nawet najdłuższa historia i najpiękniejsza tradycja uczelni nie zagwarantuje, że jej dyplom okaże się prawdziwym biletem do sukcesu.
Powstał więc ranking szkół odważnych i przedsiębiorczych, którym niestraszne były pytania o to, jak współpracują z przedsiębiorcami, ilu ich absolwentów znalazło pracę, jakie programy prowadzą w językach obcych, ile tytułów oferują studentom w bibliotekach, jakie mają zaplecze socjalne czy ilu studentów przypada na zajęcia jednego wykładowcy. W rankingu ocenialoiśmy m.in. jakość kształcenia danej uczelni, w tym umiejętności dydaktyczne kadry i zaplecze informatyczno-biblioteczne, prowadzone badania naukowe oraz… szanse kariery zawodowej absolwentów.
Więcej w najnowszym tygodniku „Wprost", w sprzedaży od poniedziałku 10 maja
Miejsce w rankingu ma tam więc realne znaczenie i przekłada się na liczbę pozyskanych studentów, płacących za swoje studia. W Polsce rankingi szkół wyższych są tylko połowicznie przydatne, ponieważ nie ma u nas rynku wiedzy uniwersyteckiej. Zarówno państwowe, jak i prywatne uczelnie są ograniczone ustawami i rozporządzeniami ściśle regulującymi, czego uczyć, jak uczyć i kto może uczyć. Jakiekolwiek odstępstwo od tej reguły jest zakazane. Konkurowanie różnorodnością usługi i ceną jest zatem mocno ograniczone.
Prezentowany w najnowszym tygodniku „Wprost" przygotowany we współpracy z magazynem studenckim „?dlaczego” ranking szkół wyższych ma być pierwszym krokiem w stronę rankingu, który pokazałby realną wartość wiedzy zdobywanej na polskich uczelniach. Ich realną pozycję w naukowym świecie, ale nade wszystko realne kompetencje w kształceniu obywateli: mądrych, samodzielnie myślących, konkurencyjnych i innowacyjnych. Niestety, nawet najdłuższa historia i najpiękniejsza tradycja uczelni nie zagwarantuje, że jej dyplom okaże się prawdziwym biletem do sukcesu.
Powstał więc ranking szkół odważnych i przedsiębiorczych, którym niestraszne były pytania o to, jak współpracują z przedsiębiorcami, ilu ich absolwentów znalazło pracę, jakie programy prowadzą w językach obcych, ile tytułów oferują studentom w bibliotekach, jakie mają zaplecze socjalne czy ilu studentów przypada na zajęcia jednego wykładowcy. W rankingu ocenialoiśmy m.in. jakość kształcenia danej uczelni, w tym umiejętności dydaktyczne kadry i zaplecze informatyczno-biblioteczne, prowadzone badania naukowe oraz… szanse kariery zawodowej absolwentów.
Więcej w najnowszym tygodniku „Wprost", w sprzedaży od poniedziałku 10 maja