Politycy traktują ich często jak członków rodziny, choć czasem nie znają ich nazwisk. Dziewięciu z nich zginęło pod Smoleńskiem. Ich koledzy, którzy na lotnisku czekali na prezydencki samolot, od pierwszych chwil po katastrofie otoczyli opieką ciało prezydenta i zapobiegli przewiezieniu go do Moskwy.
W momencie gdy tupolew 154 roztrzaskał się podchodząc do lądowania, na smoleńskim lotnisku znajdowało się dwóch oficerów BOR. Niedługo potem z Katynia dołączyła do nich czwórka funkcjonariuszy Biura. To na barkach tej grupki spoczął obowiązek sprostania sytuacji, której nie obejmują żadne procedury, nie mogli się zatem do niej przygotować. Funkcjonariusze byli pierwszymi, którzy identyfikowali ofiary na miejscu katastrofy. To oni przekazali Rosjanom decyzję, że ciało prezydenta nie może być zabrane do Moskwy.
Do 10 kwietnia 2010 r. tylko jeden oficer BOR poniósł śmierć na służbie. W siedzibie Biura stoi obelisk z nazwiskiem Bartosza Orzechowskiego, który zginął w październiku 2007 r. podczas zamachu na polskiego ambasadora w Iraku Edwarda Pietrzyka. – Jeszcze kilka tygodni temu nie przyszłoby mi do głowy, że pojawi się na nim kolejnych dziewięć nazwisk – mówi gen. Marian Janicki, szef BOR. – Od czasu katastrofy pod Smoleńskiem dostajemy zgłoszenia od dziesiątek ludzi chcących wstąpić do BOR. Piszą, że chcieliby wypełnić tę lukę – dodaje.
Czytaj więcej w najnowszym numerze Wprost