"Wprost" dotarł do 57 tomów akt śledztwa smoleńskiego. Znajduje się w nich wiele odpowiedzi na najważniejsze pytania dotyczące katastrofy prezydenckiego tupolewa. Z dokumentów wynika, że dowódca Sił Powietrznych gen. Andrzej Błasik był w konflikcie z pilotami Tu-154 oraz że często siadał za sterami w trakcie lotu.
Prokuratorzy bardzo dokładnie badają wątek gen. Andrzeja Błasika. O jego relacje z załogami rządowych samolotów śledczy wypytywali pilotów, ich rodziny, a nawet znajomych. Łącznie kilkanaście osób.
Wdowa po techniku chor. Andrzeju Michalaku, który 10 kwietnia leciał do Smoleńska, dużą część swoich zeznań poświęciła na przykład szkoleniu survivalowemu w Zakopanem, do którego generał „zmusił" żołnierzy z 36 Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego. „Zdaniem męża zajęcia z przetrwania w trudnych warunkach nie miały sensu dla załóg samolotów transportowych, które nie mają szans na katapultowanie się, a co za tym idzie na przeżycie" – zeznała Małgorzata Michalak. Według jej relacji kpt. Arkadiusz Protasiuk (dowódca rozbitego tupolewa) był zwolniony ze szkolenia ze względu na zły stan zdrowia. Z kolei Michalak i jeszcze jeden z pilotów mogli nie brać udziału w ćwiczeniach nocnych. „Gen. Błasik miał być bardzo niezadowolony (…). Powiedziano w trakcie którejś z odpraw, że, jeśli nie mają kondycji, to ją sobie wyrobią. Co też nastąpiło pod postacią forsownych marszów z ciężkimi plecakami po górach" – zeznała. Błasik miał podejrzewać, że piloci symulują. Przepytywał nawet lekarza, który wystawił im zwolnienia.
Wdowa po dowódcy tupolewa kpt. Arkadiuszu Protasiuku: „Z rozmów z mężem wiem, że generał miał trudny charakter, był rozkazujący i apodyktyczny".
Nie rozsądzając, kto miał rację w sprawie szkoleń survivalowych i zwolnień lekarskich, łatwo się domyślić, że obecność Błasika w kokpicie musiała działać na pilotów deprymująco. Potwierdzają to zeznania Agnieszki Grzywny, wdowy po drugim pilocie „tutki". „Wydaje mi się, że mój mąż byłby na tyle silny, że nie uległby naciskom (…) jednakże taka sytuacja musiałaby być bardzo obciążającą dla męża" – zeznała Grzywna. Utwierdziła ją w tym rozmowa z ojcem, emerytowanym żołnierzem. „Powiedział mi, (…) że, gdyby był na miejscu Roberta, to pewnie uległby presji przełożonego" – przyznała prokuratorom.
Na stres związany z obecnością gen. Błasika zwróciła uwagę także wdowa po kpt. Protasiuku. „Znając mojego męża, mogę stwierdzić, że ta sytuacja nie była dla niego korzystna psychologicznie. (…) Chciałabym wiedzieć, co gen. Błasik robił w kabinie Tu-154" - powiedziała.
W podobnym duchu zeznawał przyjaciel Protasiuka, także były pilot (odszedł z jednostki, bo – jak mówi – bał się o własne życie): „Jeżeli on (gen. Błasik – red.) tam był, na pewno im nie pomagał, a jedynie przeszkadzał w koncentracji i podejmowaniu decyzji. Z mojego doświadczenia wiem, że do kabiny pilotów wchodzili w różnej fazie lotu pasażerowie, pozwalał im na to płk Pietrzak [Tomasz Pietrzak, były szef 36 SPLT].
Z kolei wdowa po Arturze Ziętku, który był nawigatorem w rozbitym tupolewie, zeznała, że mąż nie narzekał wprawdzie na atmosferę w pracy, ale na jedno się skarżył - na wspólne loty z generałem. „Błasik wchodził na pokład (…), po czym mąż zwalniał na polecenie gen. Błasika miejsce drugiego pilota i gen. Błasik leciał już jako drugi pilot (…). Taka sytuacja miała miejsce z pewnością kilka razy" – zeznała.
Pilot Jaka-40 Rafał Kowaleczko stwierdził, że Błasik nigdy nie wywierał presji na pilotów. Jeśli czegoś chciał, to po prostu brał sprawy w swoje ręce. Dosłownie. „Panie poruczniku, pan siedzi na moim miejscu. Ja będę leciał" – miał kiedyś usłyszeć od niego Kowaleczko. „Tak zachowywał się tylko i wyłącznie gen. Błasik. Ja takich sytuacji miałem około trzech, w tym czasie siedziałem w przedziale pasażerskim. Gen Błasik kazał mi opuścić fotel pilota jeszcze przed startem. I siedział na moim miejscu do momentu lądowania. Takie zdarzenia miały miejsce w 2008 i 2009. Były to loty do Dęblina i Malborka (…). Inni moi koledzy z Jaka-40 też spotykali się z takim zachowaniem" – zeznał w prokuraturze. Bywało tak, że Błasik zjawiał się w kokpicie jeszcze przed startem, siadał za sterami, a pilotowi kazał zostać na ziemi. Kowaleczko przyznaje jednak, że nie słyszał, by generał zachowywał się w ten sposób także w tupolewach.
Według byłego dowódcy Wojsk Lądowych gen. Waldemara Skrzypczaka postępowanie Błasika nie było niczym nadzwyczajnym. Do kokpitu lubili zaglądać także i inni generałowie. „Takie zachowania wyższych przełożonych z Sił Powietrznych były powszechną praktyką" – stwierdził.
Jedną z niewielu osób, które broniły generała, jest wdowa Ewa Błasik. „Był bardzo pryncypialny, jeśli chodzi o bezpieczeństwo. Za dowód niech służy zachowanie podczas tzw. incydentu gruzińskiego. (…) Był pogrzeb mojej mamy, ktoś dzwonił do męża, a mąż, stojąc nad trumną tłumaczył, że decyzje o lądowaniu podejmuje tylko i wyłącznie dowódca statku (…). Bronił wówczas racji pilota. W trakcie kolacji żywo dyskutowaliśmy (…), mąż prezentował pogląd, że tylko pilot może podejmować decyzję dotyczącą bezpieczeństwa lotu" – zeznała. Jej zdaniem, nawet jeśli Błasik 10 kwietnia wszedł do kokpitu, to na pewno nie po to, by wywierać presję na pilotów. Wręcz przeciwnie, pewnie chciał być zderzakiem chroniącym załogę przed naciskami i pytaniami w stylu: „czy wylądujemy o czasie?", „czy zdążymy?".
Więcej w najnowszym wydaniu "Wprost", w sprzedaży od wtorku 2 listopada
Książka Michała Krzymowskiego i Marcina Dzierżanowskiego „Smoleńsk. Zapis smierci" ukaże się wkrótce.
Galeria:
Katastrofa pod Smoleńskiem
Wdowa po techniku chor. Andrzeju Michalaku, który 10 kwietnia leciał do Smoleńska, dużą część swoich zeznań poświęciła na przykład szkoleniu survivalowemu w Zakopanem, do którego generał „zmusił" żołnierzy z 36 Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego. „Zdaniem męża zajęcia z przetrwania w trudnych warunkach nie miały sensu dla załóg samolotów transportowych, które nie mają szans na katapultowanie się, a co za tym idzie na przeżycie" – zeznała Małgorzata Michalak. Według jej relacji kpt. Arkadiusz Protasiuk (dowódca rozbitego tupolewa) był zwolniony ze szkolenia ze względu na zły stan zdrowia. Z kolei Michalak i jeszcze jeden z pilotów mogli nie brać udziału w ćwiczeniach nocnych. „Gen. Błasik miał być bardzo niezadowolony (…). Powiedziano w trakcie którejś z odpraw, że, jeśli nie mają kondycji, to ją sobie wyrobią. Co też nastąpiło pod postacią forsownych marszów z ciężkimi plecakami po górach" – zeznała. Błasik miał podejrzewać, że piloci symulują. Przepytywał nawet lekarza, który wystawił im zwolnienia.
Wdowa po dowódcy tupolewa kpt. Arkadiuszu Protasiuku: „Z rozmów z mężem wiem, że generał miał trudny charakter, był rozkazujący i apodyktyczny".
Nie rozsądzając, kto miał rację w sprawie szkoleń survivalowych i zwolnień lekarskich, łatwo się domyślić, że obecność Błasika w kokpicie musiała działać na pilotów deprymująco. Potwierdzają to zeznania Agnieszki Grzywny, wdowy po drugim pilocie „tutki". „Wydaje mi się, że mój mąż byłby na tyle silny, że nie uległby naciskom (…) jednakże taka sytuacja musiałaby być bardzo obciążającą dla męża" – zeznała Grzywna. Utwierdziła ją w tym rozmowa z ojcem, emerytowanym żołnierzem. „Powiedział mi, (…) że, gdyby był na miejscu Roberta, to pewnie uległby presji przełożonego" – przyznała prokuratorom.
Na stres związany z obecnością gen. Błasika zwróciła uwagę także wdowa po kpt. Protasiuku. „Znając mojego męża, mogę stwierdzić, że ta sytuacja nie była dla niego korzystna psychologicznie. (…) Chciałabym wiedzieć, co gen. Błasik robił w kabinie Tu-154" - powiedziała.
W podobnym duchu zeznawał przyjaciel Protasiuka, także były pilot (odszedł z jednostki, bo – jak mówi – bał się o własne życie): „Jeżeli on (gen. Błasik – red.) tam był, na pewno im nie pomagał, a jedynie przeszkadzał w koncentracji i podejmowaniu decyzji. Z mojego doświadczenia wiem, że do kabiny pilotów wchodzili w różnej fazie lotu pasażerowie, pozwalał im na to płk Pietrzak [Tomasz Pietrzak, były szef 36 SPLT].
Z kolei wdowa po Arturze Ziętku, który był nawigatorem w rozbitym tupolewie, zeznała, że mąż nie narzekał wprawdzie na atmosferę w pracy, ale na jedno się skarżył - na wspólne loty z generałem. „Błasik wchodził na pokład (…), po czym mąż zwalniał na polecenie gen. Błasika miejsce drugiego pilota i gen. Błasik leciał już jako drugi pilot (…). Taka sytuacja miała miejsce z pewnością kilka razy" – zeznała.
Pilot Jaka-40 Rafał Kowaleczko stwierdził, że Błasik nigdy nie wywierał presji na pilotów. Jeśli czegoś chciał, to po prostu brał sprawy w swoje ręce. Dosłownie. „Panie poruczniku, pan siedzi na moim miejscu. Ja będę leciał" – miał kiedyś usłyszeć od niego Kowaleczko. „Tak zachowywał się tylko i wyłącznie gen. Błasik. Ja takich sytuacji miałem około trzech, w tym czasie siedziałem w przedziale pasażerskim. Gen Błasik kazał mi opuścić fotel pilota jeszcze przed startem. I siedział na moim miejscu do momentu lądowania. Takie zdarzenia miały miejsce w 2008 i 2009. Były to loty do Dęblina i Malborka (…). Inni moi koledzy z Jaka-40 też spotykali się z takim zachowaniem" – zeznał w prokuraturze. Bywało tak, że Błasik zjawiał się w kokpicie jeszcze przed startem, siadał za sterami, a pilotowi kazał zostać na ziemi. Kowaleczko przyznaje jednak, że nie słyszał, by generał zachowywał się w ten sposób także w tupolewach.
Według byłego dowódcy Wojsk Lądowych gen. Waldemara Skrzypczaka postępowanie Błasika nie było niczym nadzwyczajnym. Do kokpitu lubili zaglądać także i inni generałowie. „Takie zachowania wyższych przełożonych z Sił Powietrznych były powszechną praktyką" – stwierdził.
Jedną z niewielu osób, które broniły generała, jest wdowa Ewa Błasik. „Był bardzo pryncypialny, jeśli chodzi o bezpieczeństwo. Za dowód niech służy zachowanie podczas tzw. incydentu gruzińskiego. (…) Był pogrzeb mojej mamy, ktoś dzwonił do męża, a mąż, stojąc nad trumną tłumaczył, że decyzje o lądowaniu podejmuje tylko i wyłącznie dowódca statku (…). Bronił wówczas racji pilota. W trakcie kolacji żywo dyskutowaliśmy (…), mąż prezentował pogląd, że tylko pilot może podejmować decyzję dotyczącą bezpieczeństwa lotu" – zeznała. Jej zdaniem, nawet jeśli Błasik 10 kwietnia wszedł do kokpitu, to na pewno nie po to, by wywierać presję na pilotów. Wręcz przeciwnie, pewnie chciał być zderzakiem chroniącym załogę przed naciskami i pytaniami w stylu: „czy wylądujemy o czasie?", „czy zdążymy?".
Więcej w najnowszym wydaniu "Wprost", w sprzedaży od wtorku 2 listopada
Książka Michała Krzymowskiego i Marcina Dzierżanowskiego „Smoleńsk. Zapis smierci" ukaże się wkrótce.
Galeria:
Katastrofa pod Smoleńskiem