Julia Pitera zainteresowała się Sprawą Guziała w sierpniu. Wystąpiła do PARP o wgląd w dokumenty związane z dotacją. Agencja przekazała jej m.in. wniosek firmy Guziała. – Pani Pitera nie miała prawa czytać tego wniosku. Doszło do naruszenia ustawy o ochronie danych osobowych oraz złamania tajemnicy przedsiębiorstwa. We wniosku znajdują się informacje o moich partnerach biznesowych i moje know-how. Składam zawiadomienie do prokuratury – zapowiada Guział. Julia Pitera twierdzi, że wszystko odbyło się zgodnie z prawem. – Chodzi przecież o publiczne pieniądze – tłumaczy w rozmowie z "Wprost".
Kto ma rację? Kwestią udostępniania wniosków o unijne pieniądze kilka miesięcy temu badało Ministerstwo Rozwoju Regionalnego. Zalecenie resortu dla PARP było jednoznaczne: wniosków nie powinno się udostępniać, bo zawarte są w nich informacje o sytuacji finansowej przedsiębiorcy oraz plan jego biznesu. – Do takich dokumentów mogą mieć wgląd służby specjalne, ale nie pani Pitera. Mam podstawy, by sądzić, że cała sprawa jest szukaniem na mnie haka przed wyborami na Ursynowie. Wygląda to tak, jakby Platforma bała się porażki z lokalnym komitetem – twierdzi Guział. Pitera w odpowiedziach nadesłanych "Wprost" napisała, że do zbadania działalności biznesowej radnego skłoniła ją otrzymana korespondencja. – Sprawdzam wszystkie sygnały dotyczące ewentualnych nieprawidłowości. To nie ma nic wspólnego z Platformą – wyjaśnia.