Mimo że pomaga innym, Anna Dymna ma też swoje problemy. Jednym z nich jest otyłość, z którą nie udało jej się wygrać. - Bo nie mogę, przeszłam już wszystkie kuracje i jakoś nic. A nie będę duszy diabłu po kawałku sprzedawała! Mogłabym sobie coś wyciąć, podciąć, wyssać, ale ile musiałabym na to stracić energii i zdrowia. A w teatrze gram teraz w trzech przedstawieniach i w ogóle się nie liczy, czy mam 100 kilo, czy 50, czy 70 - wspomina. Na pytanie, co czuje, gdy patrzy na Anię Pawlaczkę, czy na królową Bonę (grała je kilkanaście lat temu, gdy była szczupła - red.), Dymna mówi: - O, jakie fajne, myślę… Taka byłam młodziutka, szczuplutka i tak sobie biegałam, i mogę to dziś obejrzeć, szczęściara, bo są ludzie, którym młodość przeszła, a nie mogą siebie z wtedy zobaczyć. Co prawda trzeba mieć dosyć dużo dystansu do siebie, bo jak na przykład na ulicy słyszę: „Jezu, pani Dymna, ale się z panią porobiło, tylko głos z pani został", to znaczy, że szedł świeży widz „Znachora".
Aktorkę nieraz spotykają jednak na ulicy przykre słowa ze strony przechodniów. „Boże, ale pani gruba!". „Jak pani może tyle żreć!" - mówią ludzie. Co na to Dymna? - Mówię: przepraszam, pan mnie zna? No, przecież „Janosika" wczoraj oglądałem – mówi mi facet. Pytam, ile ma lat, on, że 21. To ja mu: dobrze, syneczku, to my się tutaj umówmy tak za 40 lat, zobaczymy, jak ty będziesz wyglądał, dziadu! - twierdzi aktorka.
Cały wywiad z Anną Dymną już w poniedziałkowym, podwójnym numerze tygodnika "Wprost". W kioskach już od poniedziałku