Nowa ustawa medialna, uchwalona głosami konserwatystów z partii premiera Viktora Orbána, wstrząsnęła dziennikarzami. Robi wrażenie: ponad 170 stron regulacji i zmian w prawie medialnym, którego nie ruszano od 14 lat. 228 paragrafów przekazuje w ręce Rady ds. Mediów smycz i obrożę na wszystkie media: publiczne i prywatne. Smycz jest boleśnie krótka: za treści, które godzą w bezpieczeństwo państwa, finansowa kara (od 18 tys. euro dla autora do 90 tys. euro dla wydawcy). Rada – pięciu ludzi namaszczonych przez partię rządzącą – może dowolnie oceniać materiały dziennikarskie. I wlepiać kary. Ustawa wywołała awanturę w Europie. W obronie dziennikarzy i wolności słowa stanęło OBWE. Ale ustawa i tak weszła w życie.
Po cichu dziennikarze przyznają, że nowelizacja była konieczna, bo stara ustawa nie uwzględniała liczby nadawców ani mediów online. I że wszystkie dotychczasowe projekty były podobne: każdy zakładał kaganiec na media. Dopiero Fideszowi, który ma dwie trzecie w parlamencie, mogło się udać. No to się udało.
O kontrowersyjnej ustawie medialnej czytaj w najnowszym "Wprost", w sprzedaży od poniedziałku.