Co dalej z mediami na Węgrzech?

Co dalej z mediami na Węgrzech?

Dodano:   /  Zmieniono: 
(fot. sxc.hu) Źródło: FreeImages.com
Czy węgierska ustawa medialna to zagrożenie dla wolności słowa?
To był drugi raz. Poprzednio Balázsowi Weyerowi zdarzyło się pisać wstępniak siedem lat temu, gdy Węgry wchodziły do Unii. Balázs wzdycha: wstępniak dla portalu to strzał we własną stopę i policzek dla internautów. Zamiast jędrnych wiadomości – publicystyczne ględzenie. Dlatego wtedy w 2004 r. redaktor naczelny Weyer uroczyście przyrzekł czytelnikom portalu Origo, że nie będzie ich katował polityką na głównej stronie. Obietnicę złamał 1 stycznia 2011 r. W dniu, w którym na Węgrzech w życie weszła nowa ustawa medialna, napisał we wstępniaku, że Origo nie da sobie założyć knebla.

Nowa ustawa medialna, uchwalona głosami konserwatystów z partii premiera Viktora Orbána, wstrząsnęła dziennikarzami. Robi wrażenie: ponad 170 stron regulacji i zmian w prawie medialnym, którego nie ruszano od 14 lat. 228 paragrafów przekazuje w ręce Rady ds. Mediów smycz i obrożę na wszystkie media: publiczne i prywatne. Smycz jest boleśnie krótka: za treści, które godzą w bezpieczeństwo państwa, finansowa kara (od 18 tys. euro dla autora do 90 tys. euro dla wydawcy). Rada – pięciu ludzi namaszczonych przez partię rządzącą – może dowolnie oceniać materiały dziennikarskie. I wlepiać kary. Ustawa wywołała awanturę w Europie. W obronie dziennikarzy i wolności słowa stanęło OBWE. Ale ustawa i tak weszła w życie.

Po cichu dziennikarze przyznają, że nowelizacja była konieczna, bo stara ustawa nie uwzględniała liczby nadawców ani mediów online. I że wszystkie dotychczasowe projekty były podobne: każdy zakładał kaganiec na media. Dopiero Fideszowi, który ma dwie trzecie w parlamencie, mogło się udać. No to się udało.

O kontrowersyjnej ustawie medialnej czytaj w najnowszym "Wprost", w sprzedaży od poniedziałku.