Pinchas na dniach powinien dostać uprawnienia szoheta – będzie jedynym w Polsce rytualnym rzeźnikiem zajmującym się produkcją żywności koszernej. Pinchas nie boi się tego, że pobrudzi sobie ręce, niestraszna mu też krytyka. Nie wstydzi się także tego, jak wygląda. Jak na pobożnego Żyda przystało, nosi pejsy, długą brodę, jarmułkę albo wysoki kapelusz oraz tradycyjny czarny płaszcz, czyli chałat, i białą chustę, tałes katan. I tylko od czasu do czasu myśli sobie, że gdyby kilkanaście lat temu spotkał kogoś takiego jak on na ulicy, razem z kumplami spuściłby mu łomot, a potem z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku poszedłby na piwo.
Pinchas Menachem ma dopiero 35 lat, ale czasem wydaje mu się, że jest wiekowym staruszkiem, tyle przeżył. Jako nastolatek nie chodził do synagogi, lecz ganiał po warszawskich blokowiskach i jeździł na motorze. Regularnie golił głowę i ubierał się w modną wtedy kurtkę typu flyers, dżinsy oraz glany. Nie czytał Tory, tylko ultranacjonalistyczne manifesty. A motywem przewodnim jego życia nie była pobożność, tylko oczyszczanie Polski z „brudasów", czyli Arabów, Murzynów, Cyganów oraz bezdomnych. No i Żydów.
Przemiana Pinchasa Menachema w najnowszym "Wprost", w sprzedaży od poniedziałku.