Ceremonia zaślubin księcia William’a i Kate Middleton będzie relacjonowana na żywo na Twitterze, transmitowana na telebimach w centrum Londynu, a także na królewskim kanale na YouTube. Brytyjski rząd szacuje, że ślub William’a i Kate obejrzą prawie 2 miliardy ludzi. Od miesięcy sprzedawane są kubki, koszulki, a nawet prezerwatywy z podobizną młodej pary. – To część kultury konsumpcyjnej, która wykorzystuje nasze umiłowanie wielkich widowisk – tak fenomen Kate i Williama ocenia medioznawca dr hab. Maciej Mrozowski, który tłumaczy, że „uczestnictwo w takich wydarzeniach zaspokaja ludzką potrzebę przynależności do wspólnoty”.
Karolina Zajezierska, Wprost24: W Internecie średnio co 10 sekund pojawia się wzmianka o królewskim ślubie. Jesteśmy świadkami społecznej histerii?
Dr hab. Maciej Mrozowski: W dużej mierze to czysty marketing, ale rzeczywiście euforio-histeria stała się znakiem naszych czasów. Odnoszę wrażenie, że zatarła się granica między tym, co jedni uznają za entuzjazm i aplauz, a tym, co dla jest po prostu histerią. Z ciekawością obserwuję uczestników, którzy skaczą, płaczą i krzyczą ze szczęścia, że dostali się do następnego etapu jakiegoś konkursu. Równie silna ekspresywność towarzyszy ślubowi księcia Wiliama i Kate - z tą różnicą, że emocje związane z królewską ceremonią są o wiele silniejsze niż te odczuwane podczas zwykłego programu w telewizji.
Kto tę spiralę nakręca?
Wszyscy. Po pierwsze angielski dwór, który ma nadzieję na umocnienie symbolu brytyjskości, jakim jest monarchia, dzięki medialnemu widowisku. To oczywiste, że monarcha chce być popularny, czemu więc miałby rezygnować z szansy uwiarygodnienia swojej pozycji za pomocą ślubu, który cieszy się tak ogromnym zainteresowaniem wśród poddanych? Kiedyś potęgę i siłę monarchii prezentowano podczas parad wojskowych, synonimem hojności, bogactwa i splendoru były natomiast liczne festyny i zabawy, w tym także śluby. Dzisiaj atmosferę dodatkowo podgrzewają media, które nie mogą przejść obojętnie obok takiego „event’u".
…czyli obok przychodów z emisji reklam.
Też, ale wbrew pozorom nie chodzi tylko o pieniądze. Przy podobnych wydarzeniach warto nawet dopłacić do interesu, aby za pomocą obietnicy stworzenia wspólnoty przekonać widzów do wybrania danej oferty. Odbiorców trzeba do siebie przyciągnąć i przywiązać - to promocja, która buduje wizerunek i pozycję stacji. Żadna telewizja nie może sobie pozwolić na to, aby jej kamery zabrakło na jednym z największych reality show ostatnich miesięcy. Prywatne stacje nie mogą sobie pozwolić na powściągliwość. Obojętność wobec takich tematów niesie ze sobą ryzyko rozczarowania odbiorcy, a to jest zbyt kosztowne.
Interesują nas już tylko duże, symboliczne wydarzenia?
Tego rodzaju widowiska niosą ze sobą intensywne przeżycia, łączą rozrywkę z autentyzmem. Reżyserowie telewizyjni mogą jedynie komentować ceremonię. Nie mają żadnego wpływu na przebieg akcji, która ma być wyrazem głębszych wartości. Te same emocje będą wzmacniane i eksponowane podczas beatyfikacji Jana Pawła II. W przypadku ślubu celebruje się świętość korony brytyjskiej, w przypadku beatyfikacji - świętość papieża. Teoretycznie przyciągają nas wartości transcendentalne, sacrum, mit o władzy, wyrzeczeniu, poświęceniu. W praktyce fundamentem wspólnoty, która tworzy się podczas takich wydarzeń, jest pusta konsumpcja, a dopiero potem tradycja czy rytuał. Konsumenci chcą się bawić.
A może boimy się wykluczenia? Może nie chcemy, żeby ominęło nas coś o czym inni będą dyskutowali?
Zgadzam się z Zygmuntem Baumanem, że młodzi ludzie tworzą rój, który podąża tam, gdzie dzieje się coś ważnego, coś czego nie chcą przeoczyć. Potem rozpierzchają się, dzielą na mniejsze grupy. Mówi się o deficycie umiejętności społecznych, który dotyczy zwłaszcza komunikacji międzyludzkiej. Młode pokolenie jest coraz bardziej samotne – ludzie boją się zawierać związki, nie znają i nie lubią długich relacji.
Czyli emocje są prawdziwe, ale więzi pozorne i krótkotrwałe.
Boimy się wspólnoty. Ludziom wystarczają egzaltacja i świadomość uczestnictwa. Poza tym, że jesteśmy fizycznie razem i czujemy siłę grupy, nie mamy wobec siebie żadnych zobowiązań. Nie istnieje podział pracy. Każda wspólnota z założenia odpłaca się opieką i bezpieczeństwem, ale oczekuje lojalności członków, gotowych do rezygnacji z części swojej wolności. Dzisiaj nie godzimy się na to. Zresztą co mielibyśmy zrobić na rzecz wspólnoty zawiązanej na potrzebę oglądania królewskiego ślubu? Ludzie posiedzą w pubie przy piwie, pośmieją się i rozejdą do domów.
Czy każde wydarzenie da się medialnie rozdmuchać?
Wszystko można wypromować, tylko nie zawsze opłaca się to robić. Przemysł eventowy to ogromna machina, ale wydarzenie musi mieć potencjał - mój ślub np. nikogo nie interesuje. Trzeba by było najpierw stworzyć wokół niego ideologię, a wokół mnie legendę. Ważny jest też zrytualizowany charakter widowiska, a dopiero potem to czy wywołuje pozytywne czy negatywne emocje. Polacy np. specjalizują się w spektakularnych żałobach. W przeciwieństwie do Wielkiej Brytanii, gdzie kultywuje się zjednoczenie, my celebrujemy podział.
Ale beatyfikacja Jana Pawła II nie dzieli, a też świetnie się u nas sprzedaje.
Bo papież nikomu już nie przeszkadza.
Nie ma się o co kłócić?
Dokładnie. Co innego Smoleńsk - to jest taka zadra, która nas kompromituje, hańba narodowa. Według niektórych Polaków polski samolot po prostu nie miał prawa spaść i duża grupa ludzi będzie szukała sposobu, żeby udowodnić, że znowu ktoś nas prześladuje, że to nie my jesteśmy winni.
To ciekawe, że z jednej strony czytelnicy deklarują, że są zmęczeni katastrofą smoleńską, a z drugiej nie mówią o niczym innym. Podobnie jest w przypadku królewskiego ślubu. Jesteśmy hipokrytami?
W przeciwieństwie do ślubu Wiliama i Kate, Smoleńsk jest narzędziem walki politycznej. To ideologia partii, którą zakończyć lub osłabić mogą jedynie jej wyborcy. Poza doraźną korzyścią finansową bądź uczuciową, na ceremonii zaślubin nie da się wiele więcej zbudować. Ślub przejdzie do historii jako piękne wydarzenie – i to wszystko.
Pozostaną jednak gadżety związane ze ślubem – ciasteczka w kształcie pałacu Buckingham, steki z podobizną Kate i Wiliama, komiks, a nawet prezerwatywy wyprodukowane specjalnie na tę okazję. Ktoś w ogóle pamięta jeszcze, czym tak naprawdę jest ten ślub?
Każdą świętość można zeżreć. Zaktywizowane masy stają się żarłoczne i konsumują bez opamiętania. Potem wystarczy wypluć okrzyk zachwytu i powiększyć górę śmieci, która jest efektem ubocznym całego przedsięwzięcia. Te same mechanizmy można zaobserwować na Jasnej Górze w Częstochowie czy w Watykanie. Marketing i społeczeństwo konsumpcyjne są wszechobecne, to część nowoczesnej kultury. Jeżeli można na czymś zarobić, to zawsze znajdzie się ktoś, kto to wykorzysta.
Dr hab. Maciej Mrozowski: W dużej mierze to czysty marketing, ale rzeczywiście euforio-histeria stała się znakiem naszych czasów. Odnoszę wrażenie, że zatarła się granica między tym, co jedni uznają za entuzjazm i aplauz, a tym, co dla jest po prostu histerią. Z ciekawością obserwuję uczestników, którzy skaczą, płaczą i krzyczą ze szczęścia, że dostali się do następnego etapu jakiegoś konkursu. Równie silna ekspresywność towarzyszy ślubowi księcia Wiliama i Kate - z tą różnicą, że emocje związane z królewską ceremonią są o wiele silniejsze niż te odczuwane podczas zwykłego programu w telewizji.
Kto tę spiralę nakręca?
Wszyscy. Po pierwsze angielski dwór, który ma nadzieję na umocnienie symbolu brytyjskości, jakim jest monarchia, dzięki medialnemu widowisku. To oczywiste, że monarcha chce być popularny, czemu więc miałby rezygnować z szansy uwiarygodnienia swojej pozycji za pomocą ślubu, który cieszy się tak ogromnym zainteresowaniem wśród poddanych? Kiedyś potęgę i siłę monarchii prezentowano podczas parad wojskowych, synonimem hojności, bogactwa i splendoru były natomiast liczne festyny i zabawy, w tym także śluby. Dzisiaj atmosferę dodatkowo podgrzewają media, które nie mogą przejść obojętnie obok takiego „event’u".
…czyli obok przychodów z emisji reklam.
Też, ale wbrew pozorom nie chodzi tylko o pieniądze. Przy podobnych wydarzeniach warto nawet dopłacić do interesu, aby za pomocą obietnicy stworzenia wspólnoty przekonać widzów do wybrania danej oferty. Odbiorców trzeba do siebie przyciągnąć i przywiązać - to promocja, która buduje wizerunek i pozycję stacji. Żadna telewizja nie może sobie pozwolić na to, aby jej kamery zabrakło na jednym z największych reality show ostatnich miesięcy. Prywatne stacje nie mogą sobie pozwolić na powściągliwość. Obojętność wobec takich tematów niesie ze sobą ryzyko rozczarowania odbiorcy, a to jest zbyt kosztowne.
Interesują nas już tylko duże, symboliczne wydarzenia?
Tego rodzaju widowiska niosą ze sobą intensywne przeżycia, łączą rozrywkę z autentyzmem. Reżyserowie telewizyjni mogą jedynie komentować ceremonię. Nie mają żadnego wpływu na przebieg akcji, która ma być wyrazem głębszych wartości. Te same emocje będą wzmacniane i eksponowane podczas beatyfikacji Jana Pawła II. W przypadku ślubu celebruje się świętość korony brytyjskiej, w przypadku beatyfikacji - świętość papieża. Teoretycznie przyciągają nas wartości transcendentalne, sacrum, mit o władzy, wyrzeczeniu, poświęceniu. W praktyce fundamentem wspólnoty, która tworzy się podczas takich wydarzeń, jest pusta konsumpcja, a dopiero potem tradycja czy rytuał. Konsumenci chcą się bawić.
A może boimy się wykluczenia? Może nie chcemy, żeby ominęło nas coś o czym inni będą dyskutowali?
Zgadzam się z Zygmuntem Baumanem, że młodzi ludzie tworzą rój, który podąża tam, gdzie dzieje się coś ważnego, coś czego nie chcą przeoczyć. Potem rozpierzchają się, dzielą na mniejsze grupy. Mówi się o deficycie umiejętności społecznych, który dotyczy zwłaszcza komunikacji międzyludzkiej. Młode pokolenie jest coraz bardziej samotne – ludzie boją się zawierać związki, nie znają i nie lubią długich relacji.
Czyli emocje są prawdziwe, ale więzi pozorne i krótkotrwałe.
Boimy się wspólnoty. Ludziom wystarczają egzaltacja i świadomość uczestnictwa. Poza tym, że jesteśmy fizycznie razem i czujemy siłę grupy, nie mamy wobec siebie żadnych zobowiązań. Nie istnieje podział pracy. Każda wspólnota z założenia odpłaca się opieką i bezpieczeństwem, ale oczekuje lojalności członków, gotowych do rezygnacji z części swojej wolności. Dzisiaj nie godzimy się na to. Zresztą co mielibyśmy zrobić na rzecz wspólnoty zawiązanej na potrzebę oglądania królewskiego ślubu? Ludzie posiedzą w pubie przy piwie, pośmieją się i rozejdą do domów.
Czy każde wydarzenie da się medialnie rozdmuchać?
Wszystko można wypromować, tylko nie zawsze opłaca się to robić. Przemysł eventowy to ogromna machina, ale wydarzenie musi mieć potencjał - mój ślub np. nikogo nie interesuje. Trzeba by było najpierw stworzyć wokół niego ideologię, a wokół mnie legendę. Ważny jest też zrytualizowany charakter widowiska, a dopiero potem to czy wywołuje pozytywne czy negatywne emocje. Polacy np. specjalizują się w spektakularnych żałobach. W przeciwieństwie do Wielkiej Brytanii, gdzie kultywuje się zjednoczenie, my celebrujemy podział.
Ale beatyfikacja Jana Pawła II nie dzieli, a też świetnie się u nas sprzedaje.
Bo papież nikomu już nie przeszkadza.
Nie ma się o co kłócić?
Dokładnie. Co innego Smoleńsk - to jest taka zadra, która nas kompromituje, hańba narodowa. Według niektórych Polaków polski samolot po prostu nie miał prawa spaść i duża grupa ludzi będzie szukała sposobu, żeby udowodnić, że znowu ktoś nas prześladuje, że to nie my jesteśmy winni.
To ciekawe, że z jednej strony czytelnicy deklarują, że są zmęczeni katastrofą smoleńską, a z drugiej nie mówią o niczym innym. Podobnie jest w przypadku królewskiego ślubu. Jesteśmy hipokrytami?
W przeciwieństwie do ślubu Wiliama i Kate, Smoleńsk jest narzędziem walki politycznej. To ideologia partii, którą zakończyć lub osłabić mogą jedynie jej wyborcy. Poza doraźną korzyścią finansową bądź uczuciową, na ceremonii zaślubin nie da się wiele więcej zbudować. Ślub przejdzie do historii jako piękne wydarzenie – i to wszystko.
Pozostaną jednak gadżety związane ze ślubem – ciasteczka w kształcie pałacu Buckingham, steki z podobizną Kate i Wiliama, komiks, a nawet prezerwatywy wyprodukowane specjalnie na tę okazję. Ktoś w ogóle pamięta jeszcze, czym tak naprawdę jest ten ślub?
Każdą świętość można zeżreć. Zaktywizowane masy stają się żarłoczne i konsumują bez opamiętania. Potem wystarczy wypluć okrzyk zachwytu i powiększyć górę śmieci, która jest efektem ubocznym całego przedsięwzięcia. Te same mechanizmy można zaobserwować na Jasnej Górze w Częstochowie czy w Watykanie. Marketing i społeczeństwo konsumpcyjne są wszechobecne, to część nowoczesnej kultury. Jeżeli można na czymś zarobić, to zawsze znajdzie się ktoś, kto to wykorzysta.