Nazwano go najdowcipniejszym papieżem w dziejach Kościoła. Był nieprzewidywalny, uwielbiał żarty. Uciekał z Watykanu na narty, odwiedzał górali i zajadał sardynki z puszek.
Już pierwsze chwile po wyborze Jana Pawła II zwiastowały, że w Watykanie zaczęła się rewolucja. Ustalonym od wieków zwyczajem nowo wybranemu papieżowi przynoszono czerwone buty w różnych rozmiarach. Karol Wojtyła odmówił przymiarki, oznajmiając, że wystarczy mu obuwie, które ma na nogach. Następnie wprawił w osłupienie kardynałów elektorów, oświadczając, że ich hołd odbierze na stojąco, podczas gdy od wieków następcy św. Piotra przyjmowali hołd purpuratów w pozycji siedzącej.
Zaraz potem nastąpił kolejny zamach nowego papieża na skostniałą tradycję. Zgodnie z odwiecznym zwyczajem tuż po wyborze papieże ukazywali się z loggi bazyliki watykańskiej i udzielali pierwszego błogosławieństwa tłumom wiernych zgromadzonych na placu św. Piotra. Ale Jan Paweł II nie zamierzał na tym poprzestać. Musiał to wyczuć ceremoniarz papieski, który go upominał: „Teraz Wasza Świątobliwość ukaże się na balkonie, udzieli błogosławieństwa i się wycofa". Nowemu papieżowi wydawało się niepojęte, że nie może pozdrowić ludzi, którzy przyszli go zobaczyć.
Kiedy podchodził do balkonu bazyliki, wciąż dyskutował z ceremoniarzem, który przekonywał, że tego wymaga protokół, tak było zawsze i basta. Papież podjął ostatnią próbę: „Powinienem przecież podziękować im za przybycie. Nic nie dałoby się zrobić?". Ceremoniarz był nieugięty: „Absolutnie nie, Wasza Świątobliwość. Tylko błogosławieństwo".
Jak się skończyło – wiadomo. Jan Paweł II od razu zdobył sobie powszechną sympatię, prosząc, żeby go poprawiono, gdy powie coś źle „w waszym, naszym, włoskim języku".
Zaraz potem nastąpił kolejny zamach nowego papieża na skostniałą tradycję. Zgodnie z odwiecznym zwyczajem tuż po wyborze papieże ukazywali się z loggi bazyliki watykańskiej i udzielali pierwszego błogosławieństwa tłumom wiernych zgromadzonych na placu św. Piotra. Ale Jan Paweł II nie zamierzał na tym poprzestać. Musiał to wyczuć ceremoniarz papieski, który go upominał: „Teraz Wasza Świątobliwość ukaże się na balkonie, udzieli błogosławieństwa i się wycofa". Nowemu papieżowi wydawało się niepojęte, że nie może pozdrowić ludzi, którzy przyszli go zobaczyć.
Kiedy podchodził do balkonu bazyliki, wciąż dyskutował z ceremoniarzem, który przekonywał, że tego wymaga protokół, tak było zawsze i basta. Papież podjął ostatnią próbę: „Powinienem przecież podziękować im za przybycie. Nic nie dałoby się zrobić?". Ceremoniarz był nieugięty: „Absolutnie nie, Wasza Świątobliwość. Tylko błogosławieństwo".
Jak się skończyło – wiadomo. Jan Paweł II od razu zdobył sobie powszechną sympatię, prosząc, żeby go poprawiono, gdy powie coś źle „w waszym, naszym, włoskim języku".
O niezwykłym pontyfikacie Jana Pawła II przeczytacie w artykule "Józek, a przywiozłeś kiełbasę?" opublikowanym w specjalnym, papieskim wydaniu tygodnika "Wprost". Już w kioskach!