Przemoc jest w szkole na porządku dziennym – twierdzą uczniowie. Owszem, zdarza się, jednak rzadko – bagatelizują sprawę nauczyciele. Z najnowszych badań wynika, że pedagodzy problemu nie widzą. I nie mają pojęcia, jak sobie z nim radzić.
W środowisku krakowskich nauczycieli nie milknie gorąca dyskusja o sprawie 13-letniej gimnazjalistki, która we wrześniu ubiegłego roku na szkolnym korytarzu zaatakowała nożem koleżankę, ciężko raniąc ją w twarz i szyję. Szczególne emocje budzi zachowanie dwóch nauczycielek, które były świadkami awantury, ale nie zareagowały. Jedna z nich poszła tylko do sekretariatu zawiadomić dyrektorkę. – Na nagraniu z monitoringu widać, że obie nauczycielki widziały, co się działo, ale nie zrobiły nic, by rozdzielić dziewczynki – mówi rzeczniczka małopolskiego kuratorium Aleksandra Nowak.
Gdy komisja dyscyplinarna kuratorium ukarała je naganą, wśród pedagogów zawrzało. – Czy w obronie uczniów mamy narażać swoje życie i zdrowie? – pytali. I argumentowali, że nie ma żadnych procedur, jak postępować w podobnych przypadkach.
– To nieprawda – zaprzecza Aleksandra Nowak. – Procedury są i wynika z nich, że owszem, trzeba wezwać pogotowie i policję, lecz przede wszystkim zabezpieczyć inne dzieci. Nie wymagamy od nauczycielki, by zasłoniła ofiarę własnym ciałem, ale jej obowiązkiem było dopilnowanie, by pozostałym uczniom nie stała się krzywda. Tego też nie zrobiła – twierdzi rzeczniczka.
Napastniczkę odciągnęła od ofiary inna gimnazjalistka. – Prawdopodobnie uratowała jej w ten sposób życie – dodaje Nowak.
Gdy komisja dyscyplinarna kuratorium ukarała je naganą, wśród pedagogów zawrzało. – Czy w obronie uczniów mamy narażać swoje życie i zdrowie? – pytali. I argumentowali, że nie ma żadnych procedur, jak postępować w podobnych przypadkach.
– To nieprawda – zaprzecza Aleksandra Nowak. – Procedury są i wynika z nich, że owszem, trzeba wezwać pogotowie i policję, lecz przede wszystkim zabezpieczyć inne dzieci. Nie wymagamy od nauczycielki, by zasłoniła ofiarę własnym ciałem, ale jej obowiązkiem było dopilnowanie, by pozostałym uczniom nie stała się krzywda. Tego też nie zrobiła – twierdzi rzeczniczka.
Napastniczkę odciągnęła od ofiary inna gimnazjalistka. – Prawdopodobnie uratowała jej w ten sposób życie – dodaje Nowak.
O tym jakie niebezpieczeństwa czyhają na nasze dzieci w szkole przeczytacie w najnowszym wydaniu tygodnika "Wprost".