Na początku byli dziennikarze. Gdyby nie oni, zapewne nigdy byśmy się nie dowiedzieli, że w Polsce istniały więzienia CIA. Mikołaj Pietrzak, adwokat (reprezentuje jednego z byłych więźniów CIA), jest pewien: – Dziennikarze i organizacje pozarządowe odegrali fundamentalną rolę (Priest dostanie za swój artykuł Nagrodę Pulitzera. W Polsce tekst przechodzi bez echa: na głowie mamy wybory, budowanie koalicji, polityczne roszady między Tuskiem a Kaczyńskim).
Źródłem informacji dziennikarki są anonimowi pracownicy CIA. Trąbienie o więzieniach jest nie na rękę administracji George’a Busha. Do dziennika wydzwaniają ludzie prezydenta i zaklinają, żeby nie podawać nazw krajów, w których działają więzienia. Nazwisk aresztantów też nie. Wiadomo – racja stanu. Racja stanu pojawi się w tej opowieści jeszcze wiele razy. „The Washington Post" rozumie rację stanu. Z tym że dzień po artykule gazety organizacja Human Rights Watch precyzuje, że chodzi o Polskę i Rumunię. Do Polski zjeżdżają zagraniczni dziennikarze.
Paolo Rumiz z Włoch (relacja za miesięcznikiem „Press") zapamięta własne zdziwienie: przyjeżdża w grudniu, miesiąc po tekście w „The Washington Post", a tu żaden z polskich kolegów nie był jeszcze na lotnisku w Szymanach, na którym miały lądować samoloty z więźniami. Dziennikarze z dużej polskiej gazety sugerują, że nie warto się zajmować sprawą, nie ma w niej żadnych dowodów. Fakt. Dowodów nie ma.
Dziennikarka Maria Wiernikowska proponuje TVP zrobienie tego tematu, ale telewizja rezygnuje. Telewizji nie podniecają zbiegi okoliczności – jak ten, że Jan Kos, który szefuje lotnisku w Szymanach, zostaje potem szefem firmy budowlanej w Iraku, a kiedy zostaje porwany, w sprawę jego uwolnienia mocno angażują się Amerykanie.
O więzieniach CIA w Polsce czytaj w poniedziałkowym Wprost w artykule Wojciecha Cieśli