Cenny jest ten humor, bezcenny wdzięk, nieoceniony takt. Tym bardziej nie do przecenienia, że zastępują szczękościsk i zmarszczone czoło. Kto pamięta rządy PiS i to, jak funkcjonowało państwo PiS, nie pamięta raczej uśmiechów i łagodności. Z nieubłaganą surowością dokręcano wtedy wybranym grupom społecznym śrubki. Palcem grożono i palcem wskazywano winnych. Obiektywnie winnych, bo istotna jest wina obiektywna, a nie ta stwierdzona przez sąd subiektywnie. Dziś oligarchowie, jutro lekarze, pojutrze media, za tydzień ktoś następny – pracowicie rozbijano układ, który pochwycił Polskę w swe macki. Wielu się bało. Niesłusznie. „Uczciwi nie muszą się bać" – mawiał wtedy oberprokurator Ziobro. Więc czegóż to bała się Blida? Ziobro, przypomnijmy, traktuje stawiane sobie zarzuty „humorystycznie i na wesoło". Cóż, oberprokurator z kumplami walczył o Polskę i o dobro, a wiadomo, gdzie drwa rąbią…
Ciekawe w tym wszystkim jest coś, co nazwałbym asymetrią wrażliwości. Ludzie, którzy za niemal casus belli uznali słowa niemieckiej gazetki o Kaczyńskim – kartoflu, z rozbawieniem odnoszą się do zarzutów, że stworzyli sytuację, w której niewinna osoba zginęła. Ludzie, którzy dokonują jakichś umysłowych łamańców, by stwierdzić, że Tusk odpowiada moralnie za katastrofę smoleńską, szydzą, gdy ktoś mówi o ich moralnej odpowiedzialności za śmierć człowieka. Ludzie, którzy nie mają wątpliwości co do moralnej odpowiedzialności Platformy za śmierć pracownika biura PiS z rąk szaleńca, nie są skłonni do wykazania choćby odrobiny empatii w obliczu śmierci kobiety, która domyślała się, że w najważniejszych gabinetach uznano ją za przedstawicielkę mafijnego układu. Zastrzegli dla siebie rolę ofiar, więc nie dziwota, że w roli katów się nie widzą.
Asymetria wrażliwości jest wstrząsająca. Oto politycy PiS, propisowscy intelektualiści i artyści oraz ultrapisowscy publicyści histeryzują, że mamy w Polsce właściwie autorytaryzm, a wstrętna Platforma tłamsi wolność słowa. Czy pamiętają państwo podobne głosy z czasów, gdy PiS brało media? O nie, wtedy występowali w roli cheerleaderów ukochanego prezesa, bo wtedy sami mieli zjeść owoce Jarkowych sukcesów. Nic ich wtedy nie martwiło, nic nie niepokoiło, zupełnie nic nie przerażało. Dziś z kolei na tym samym oddechu, na którym potępiają siepacza Tuska, oddają hołdy zamordyście Orbánowi. Jak oni by chcieli, żeby Jarosław okazał się Orbánem. Jak oni by chcieli znowu odzyskiwać MSZ, media i co się jeszcze da. Nie, to nie byłby zamach na wolność słowa. To byłby owoc walki o pluralizm. Bo dziś prawdziwi patrioci spychani są do podziemia.
Oto na moim ulubionym prawicowym, a w istocie pisowskim portalu mój ulubiony redaktor Karnowski pisze, co może oznaczać brutalna akcja wyrzucania patriotycznego namiotu z Krakowskiego Przedmieścia: „Może przygotowanie do przykręcania śruby, by samotnie zdobyć większość? (…) Może spróbują spacyfikować resztki niezależnych od siebie mediów. Nie wiem, ale coś wisi w powietrzu". Jasne. Nie tylko wisi, ale też fruwa i wydaje odgłosy – „a kuku!". Władza liczy się jednak z głosem redaktora Karnowskiego. Następnego dnia na Krakowskim znowu widzę namiot. Uff, ostateczny atak na patriotów został odsunięty w czasie. Wolność słowa jest w zaniku, ale jeszcze przez chwilę nie zaniknie zupełnie.
Ci, którzy kibicowali próbom zaaplikowania Polakom zamordyzmu, wciąż wrzeszczą, że są ofiarami. Nic nowego. To prosty mechanizm występujący i u wielu dyktatorów, i u osobników o skłonnościach autorytarnych, i u kibiców owych osobowości. Wszyscy oni mają wybitną predylekcję do występowania w roli ofiar. Grożą, obrażają, niszczą i jednocześnie wrzeszczą, że padają ofiarą wściekłego ataku.
Od miesięcy słyszę, że antypisowskie paliwo się wyczerpało. Cóż, gdy widzę wyniki sondaży, to mam wrażenie, że niezupełnie. A gdy słyszę kpinki Kaczyńskiego i Ziobry w sprawie ich moralnej odpowiedzialności za śmierć Barbary Blidy, to się tym wynikom nie dziwię. Ci panowie naprawdę niczego nie zrozumieli, naprawdę niczego się nie nauczyli.
Praktyka funkcjonowania Trybunału Stanu wskazuje, że Kaczyński i Ziobro przed nim nie staną. I może dobrze. Dałoby im to okazję, by występować w roli ofiar, co kochają. Ale dyskusja o raporcie komisji w sprawie śmierci Barbary Blidy wszystkim nam się przyda. Przypomni bowiem o nie tak dawnych w sumie rządach, które, gdyby potrwały, skończyłyby się smutno. Niech się więc Kaczyński i Ziobro śmieją. Lepsze to, niż gdyby wielu innych miało płakać.