Od zapoconego buntownika w podkoszulce po wicepremiera w butach robionych na miarę. Od awanturującego się posła po gabinet marszałka Sejmu. Tak wyglądała pierwsza część kariery Andrzeja Leppera.
Ciąg do władzy miał od najmłodszego. Zaledwie po roku pracy w PGR w Kusicach na Pomorzu, w wieku 23 lat, został jego szefem i członkiem PZPR. „Położyli legitymację na biurku – więc wziąłem" – tłumaczył po latach. Pozycja lokalnego działacza pozwalała mu budować wpływy i własne rolnicze imperium. Rok po roku dokupował ziemie, brał kolejne hektary w dzierżawę. Na progu wolnej Polski, w 1989 r., gospodarował już na ponad 100 hektarach. I miał galopujący dług. W 1990 r. wynosił on 400 mln starych złotych, a rok później w wyniku hiperinflacji do spłacenia było już 1,2 mld zł. Lepper żalił się „Tygodnikowi Popularnemu”: „Pętla zaciska się. Stwierdziłem, że choćbym się wraz z rodziną na śmierć zaharował, to nawet na odsetki nie zarobię”. I wpadł na pomysł zorganizowania marszu rolników na Warszawę. Była jesień, rok 1991.
Pół roku później Lepper był już szefem związku Samoobrona, zrzeszającego rolników podobnie jak on zarżniętych kredytami. Urządzili blokadę w Ministerstwie Rolnictwa w czasie, gdy w Sejmie rosło zamieszanie spowodowane lustracyjnym przewrotem rządu Olszewskiego. Prezydent Lech Wałęsa zaprosił Leppera na spotkanie do Belwederu.
Od tej chwili Lepper nazywa podczas blokad premiera Olszewskiego „degeneratem", a prezydenta Wałęsę „mężem stanu”. Krzyczący rolnik staje się nowym elementem na skłóconej solidarnościowo-postkomunistycznej scenie politycznej.
O życiu Andrzeja Leppera czytaj w najnowszym, poniedziałkowym numerze tygodnika "Wprost" w tekście Aleksandry Pawlickiej