Szef MSZ nie uważa, że wybrał zły czas na dyskusję o zasadności powstania. - Uważam, że o spornych ocenach danego wydarzenia należy rozmawiać wtedy, gdy to wydarzenie skupia zainteresowanie opinii publicznej. Pompatyczne obchody powstania stanowią dla młodego pokolenia przekaz, że tak właśnie należy robić. Oczywiście w sensie działań patriotycznych – rzeczywiście tak należy, ale w sensie podejmowania decyzji przez przywódców – nie, bo ryzyko było zbyt wielkie. Tragedia była przewidywalna i wielu ją przewidziało - uzasadnia minister.
Władysław Bartoszewski, powstaniec, upiera się jednak, że na takie nauki mamy 365 dni w roku, a ten jeden powinien być dniem szacunku, hołdu, wspomnień i czczenia pamięci tysięcy ludzi poległych w powstaniu. Sikorski z takim stwierdzeniem się nie zgadza. - Nie zgadzam się, że trzeba w rocznicę budować mit powstania, a wątpliwościami dzielić się pokątnie. Mit powstania rośnie z roku na rok, nie maleje. Co roku dostaję coraz więcej zaproszeń na coraz większą liczbę uroczystości związanych z powstaniem, i to nie tylko w Warszawie, ale w całej Polsce. Skoro tak, to tym ważniejsze, by naświetlić także okoliczności podjęcia decyzji o powstaniu. Hołd powstańcom i uszanowanie ich nie podlegają jakiejkolwiek dyskusji, ale jeśli mamy wyciągnąć wnioski z błędu, to trzeba o nim dyskutować właśnie wtedy - uważa Sikorski.
Czy jednak pisząc w blogu, że powstanie to katastrofa narodowa, minister zdawał sobie sprawę, że to woda na młyn PiS, że tylko sprawi, iż ataki i gwizdy podczas obchodów będą jeszcze silniejsze? - Gwizdy to nic nowego. Już jakiś czas temu sformułowałem tezę, że dla niektórych w naszym kraju najwyższą formą patriotyzmu jest zohydzanie Polakom obecnej Polski i oskarżanie demokratycznego rządu o zdradę i zaprzaństwo - broni się Radosław Sikorski.
Cały wywiad Aleksandry Pawlickiej z szefem polskiego MSZ Radosławem Sikorskim, już w poniedziałkowym "Wprost"