Wracamy do jego pierwszych lat w pułku. – Wchodzę na płytę, spoglądam na swojego jaczka (jak-40) i od razu japa śmieje mi się od ucha do ucha. Jestem napaleńcem, kocham latać. Jak już wyląduję, to powiem załodze: „Panowie, lot wyszedł wyśmienicie, praca z wami to czysta przyjemność". Jestem podekscytowany, w środku cały się trzęsę. No, mniej więcej tak to kiedyś wyglądało – zamyśla się. – Dziś, jak patrzę na te samoloty, to chce mi się rzygać.
Inny żołnierz specpułku: – Jestem zdemoralizowany, przyznaję. Zabito we mnie miłość do lotnictwa i munduru. Nie szanuję już nawet oficerów wyższych stopniem.
Październik 2010 r., generałowie z Dowództwa Sił Powietrznych siedzą w jaku-40 już drugą godzinę. Mają lecieć na ćwiczenia do Krzesin, ale jest problem z pogodą. Co kilkanaście minut wołają do siebie pilota i każą mu sprawdzać prognozę. Żołnierz za każdym razem wraca z tą samą informacją: warunki w Krzesinach są poniżej minimum, musimy czekać. Za którymś razem jeden z generałów mu odpowiada: – No leć, zrobimy drugi Smoleńsk.
Po pół roku sytuacja się powtarza. Szef MSZ Radosław Sikorski chce lecieć do Lwowa, ale na tamtejszym lotnisku jest mokry pas i wieje silny boczny wiatr, bardzo niebezpieczny dla lekkiego jaka-40. Pilot wreszcie decyduje: możemy lecieć tylko do Rzeszowa, tam delegacja przesiada się w samochody i dalej jedzie na kołach. Po kilku godzinach pilot dostaje telefon od jednego ze współpracowników Sikorskiego. Słyszy, że we Lwowie wyszło słońce i ma lecieć po ministra. Odmawia, bo z prognoz wynika, że za chwilę ma się zerwać burza. Po chwili dzwoni do niego dowódca jednostki płk Mirosław Jemielniak, mówi, że ma naciski z otoczenia ministra. Pilot odpowiada, że prognozy są złe, więc nigdzie nie leci. – Bardzo dobrze, to chciałem usłyszeć – chwali go dowódca.Sytuację 36 pułku opisują Michał Krzymowski i Grzegorz Łakomski. Reportaż już w poniedziałkowym "Wprost".