Szeregowi pracownicy oszczędzają: biorą samą zupę albo kaszę z surówką, bo mięso drogie. Kadrę zarządzającą zawsze stać na deser, ale i ona w ostatnim czasie skąpi napiwków. A w kolejce do kasy wszyscy rozmawiają o kursie franka.
Kryzys widać po napiwkach – stawia diagnozę Dorota Anuszkiewicz, pracownica bistro Horizon ulokowanego w biurowcu na warszawskim Mokotowie. Stołują się tu zarówno szeregowi pracownicy firm 19 mieszczących się w okolicznych biurowcach – Getin Banku, Nokii, Allianzu – jak i menedżerowie, a nawet prezesi. Na przykład jeden z najbogatszych Polaków Leszek Czarnecki, który ma biuro w tym samym budynku.
Dorota Anuszkiewicz studiuje socjologię w warszawskiej SWPS i jak na przyszłego socjologa przystało, ma dobre oko do obserwacji. Zauważyła więc, że napiwków w ostatnich tygodniach jest znacznie mniej niż dawniej. Drobnych monet do stojącego przy kasie koszyczka właściwie nikt już nie wrzuca, a i z ticketami ludzie nie są już tak rozrzutni jak kiedyś. – Bo dawniej było tak: pracownik miał tickety (bony żywnościowe fundowane przez firmy) na 20 złotych, więc kiedy płacił 19 złotych za zestaw obiadowy, nie prosił o resztę, tylko złotówkę zostawiał w napiwku. Teraz daje tickety na 15 złotych, a 4 dopłaca w gotówce – tłumaczy dziewczyna.
Pierwsze objawy kryzysu Dorota zauważyła już w maju. Właśnie wróciła do pracy po dwumiesięcznej przerwie i zaskoczyło ją, że klientów jest znacznie mniej niż wcześniej. – Dawniej kolejki były takie, że czasem nie miałam nawet czasu, by napić się wody albo iść do toalety. I nagle jak na tutejsze standardy po prostu pustki – mówi.
Jakiś czas później Dorota zauważyła, że klienci zaczęli ostro oszczędzać. Na przykład nie biorą pełnego dania, tylko kaszę z surówkami. – Jest pan, który bierze zawsze zupę za 5 zł. Kiedyś zapytałam go, czy jest na diecie, ale powiedział, że nie, tak jest po prostu taniej. No i generalnie ludzie nie kupują napojów, bo u siebie w biurze mają zazwyczaj dystrybutor z wodą mineralną. Wrócą, to się napiją – opowiada Dorota.
Z jej obserwacji wynika, że nie oszczędzają tylko dyrektorzy. Oni zawsze biorą desery, podczas gdy zwykli pracownicy tylko od święta. Za to w kolejce do kasy wszyscy rozmawiają o jednym: szwajcarskim franku. – Jak tylko kurs franka pójdzie do góry, od razu jest dyskusja. I o kredytach, które zaciągnęli. Ale też chwalą się, jak oni sami sprzedadzą komuś kredyt, bo mają z tego prowizję. Ostatnio jeden pan zaprosił kilku kolegów na ciacho, żeby uczcić udaną transakcję.
Dorota Anuszkiewicz studiuje socjologię w warszawskiej SWPS i jak na przyszłego socjologa przystało, ma dobre oko do obserwacji. Zauważyła więc, że napiwków w ostatnich tygodniach jest znacznie mniej niż dawniej. Drobnych monet do stojącego przy kasie koszyczka właściwie nikt już nie wrzuca, a i z ticketami ludzie nie są już tak rozrzutni jak kiedyś. – Bo dawniej było tak: pracownik miał tickety (bony żywnościowe fundowane przez firmy) na 20 złotych, więc kiedy płacił 19 złotych za zestaw obiadowy, nie prosił o resztę, tylko złotówkę zostawiał w napiwku. Teraz daje tickety na 15 złotych, a 4 dopłaca w gotówce – tłumaczy dziewczyna.
Pierwsze objawy kryzysu Dorota zauważyła już w maju. Właśnie wróciła do pracy po dwumiesięcznej przerwie i zaskoczyło ją, że klientów jest znacznie mniej niż wcześniej. – Dawniej kolejki były takie, że czasem nie miałam nawet czasu, by napić się wody albo iść do toalety. I nagle jak na tutejsze standardy po prostu pustki – mówi.
Jakiś czas później Dorota zauważyła, że klienci zaczęli ostro oszczędzać. Na przykład nie biorą pełnego dania, tylko kaszę z surówkami. – Jest pan, który bierze zawsze zupę za 5 zł. Kiedyś zapytałam go, czy jest na diecie, ale powiedział, że nie, tak jest po prostu taniej. No i generalnie ludzie nie kupują napojów, bo u siebie w biurze mają zazwyczaj dystrybutor z wodą mineralną. Wrócą, to się napiją – opowiada Dorota.
Z jej obserwacji wynika, że nie oszczędzają tylko dyrektorzy. Oni zawsze biorą desery, podczas gdy zwykli pracownicy tylko od święta. Za to w kolejce do kasy wszyscy rozmawiają o jednym: szwajcarskim franku. – Jak tylko kurs franka pójdzie do góry, od razu jest dyskusja. I o kredytach, które zaciągnęli. Ale też chwalą się, jak oni sami sprzedadzą komuś kredyt, bo mają z tego prowizję. Ostatnio jeden pan zaprosił kilku kolegów na ciacho, żeby uczcić udaną transakcję.
Jak kryzys ekonomiczny odbija się na klientach bistro Horizon? O tym przeczytacie w najnowszym numerze tygodnika "Wprost".