Z ostatnim kandydatem na męża z darmowych portali, Andrzejem, nieco po czterdziestce, Grażyna spotkała się w kwietniu. Miał być szefem wielkiej firmy z branży budowlanej i globtroterem. Okazał się świntuszącym emerytem, przekonanym o tym, że w Indiach mieszkają Indianie. W dodatku miał na imię nie Andrzej, ale Leopold. Tak jak jamnik Grażyny. – Po tym koszmarnym spotkaniu raz na zawsze porzuciłam randkowe sklepy wielkopowierzchniowe.
Gdyby Grażyna była nieco zamożniejsza, mogłaby skrócić poszukiwania partnera. Bo w Polsce – by posłużyć się jej własną terminologią – istnieją nie tylko randkowe supermarkety, ale także małe, za to eleganckie sklepiki, a nawet ekskluzywne galerie. Biura matrymonialne mają oferty dla tych, którzy za znalezienie szytego na miarę partnera są gotowi zapłacić od 5 tys. do kilkudziesięciu tysięcy złotych. W zamian dostają gwarancję, że osoba, z którą będą się spotykać, została wcześniej starannie sprawdzona i nie okaże się łowcą posagów albo zwykłym oszustem.
Czy wdowcowi z Francji udało się znaleźć kopię zmarłej żony? Czy duński arystokrata znalazł w Polsce kobietę, która urodziłaby mu potomka? Czy takie dobieranie partnera to powrót do XIX-wiecznych zachowań klasy wyższej? Małżeństwa na miarę w najnowszym "Wprost", w sprzedaży od poniedziałku.