Niechętnych niemal nie widać. Chyba że harcowników od Palikota albo kiboli próbujących zepsuć widowisko. Pod wieczór dziennikarze padają z nóg, ale Tusk się trzyma. Wita gospodarzy, rozmawia, uśmiechnięty i swobodny.
To kampania wyborcza. Ale praktycznie nie ma mowy o żadnych partiach. Czasem padnie nazwa PO, rzadziej – PiS. Słowo „Smoleńsk" nie padło chyba ani razu. Jest tylko Donald Tusk. Premier Tusk – bo taki wielki napis zdobi luksusowy autokar, którym od tygodnia przemierza Polskę. Premier Tusk, a nie Tusk kandydat i szef PO, bo to oznacza wchodzenie w ostre polemiki i obiecywanie Bóg wie czego. Nic z tych rzeczy – mamy przed sobą zapobiegliwego i zatroskanego o przyszłość gospodarza Polski.
– Jest wielu specjalistów od rozbudzania emocji w polityce. Ale nie ja – solennie zapewnia. Choć to przecież oczywista blaga. Całe widowisko ma dowieść, że warto oddać głos na Tuska, gdyż on jeden zabiega o rozwiązanie problemów Polaków.
Obiecuje „zdrowy rozsądek i przyzwoitość", a nie „eksperymenty" i „ideologie". To jest przekaz, a reszta to rzemiosło komiwojażera, którego zadaniem jest sprzedać. Po to zaproszono dziennikarzy, którzy podróżują drugim autokarem. Krok w krok za premierem.O tym, jak "od kuchni" wyglądają podróże po Polsce Donalda Tuska, czytaj w poniedziałkowym "Wprost"