Ministerstwo Infrastruktury to przykład ciekawego paradoksu. O ile bowiem premierowi Donaldowi Tuskowi zarzuca się, że największym sukcesem jego rządu jest zastąpienie realnych osiągnięć spektakularnym PR-em, to w przypadku resortu infrastruktury jest dokładnie odwrotnie. To, czym minister Cezary Grabarczyk i cały rząd mógłby się głośno chwalić, jest eksponowane dosyć słabo.
Polacy przyzwyczaili się, że w takich dziedzinach jak ochrona zdrowia i transport trzeba przygotowywać się na najgorsze. Trzeba zresztą uczciwie powiedzieć, że eksperymenty, jakich dokonywano w tym zakresie po 1989 roku, tłumaczą ostrożny sceptycyzm w tej kwestii. Mijające cztery lata są jednak w dziedzinie infrastruktury czasem, w którym - oprócz spektakularnych wpadek - udało się również osiągnąć pewne sukcesy. Mimo tych ostatnich politycy PO i PSL oddali w dyskusji na temat infrastruktury pole politykom opozycji, a resort skupiał się raczej na odpieraniu kolejnych zarzutów, niż mówieniu o tym, co udało się załatwić. Nawet wpadki, które były efektem złego prawa, a nie złej woli urzędników, były zadziwiająco łatwo zapisywane na konto ministra Grabarczyka. Przykładem jest sprawa chińskiego konsorcjum COVEC, którego wybór determinowały przepisy o zamówieniach publicznych, a tymczasem opinia publiczna w znakomitej większości jest przekonana, że kłopoty z wykonawcą odcinków autostrady A2 są od A do Z efektem urzędniczej lekkomyślności.
Bezdyskusyjnym sukcesem resortu infrastruktury jest na pewno podpisanie rekordowej liczby umów na budowę nowych dróg oraz zastąpienie nieefektywnego systemu winietowego e-mytem. Jednak zarówno rząd, jak i sam resort infrastruktury zbyt nieśmiało chwaliły się tymi dokonaniami. A przecież przynoszą one wymierne korzyści – a z liczbami trudno dyskutować. Po stronie wpadek ministra Grabarczyka i jego resortu należy zapisać natomiast przedwczesne odtrąbienie sukcesu związanego z planem budowy dróg na EURO 2012. W polskich warunkach, przy obowiązującym w naszym kraju prawie, optymistyczne podejście do terminów związanych z budową dróg obarczone jest olbrzymim ryzykiem. Efektem optymizmu urzędników jest fakt, że zamiast mówić o tym, co udało się zbudować, trzeba tłumaczyć się z inwestycji, których nie da się ukończyć przed magiczną datą 2012. W dużej mierze jest to skutkiem nieprzestrzegania podstawowych zasad komunikacji zewnętrznej.
Przemyślana i realna strategia modernizacji polskich dróg i kolei to świetny punkt wyjścia, by skutecznie walczyć ze stawianymi resortowi infrastruktury zarzutami. Urzędnicy muszą przestać się bać – a zamiast tego powinni śmielej korzystać z narzędzi promocji.
Marek Sokół, specjalista ds. wizerunku, Kancelaria PR
Bezdyskusyjnym sukcesem resortu infrastruktury jest na pewno podpisanie rekordowej liczby umów na budowę nowych dróg oraz zastąpienie nieefektywnego systemu winietowego e-mytem. Jednak zarówno rząd, jak i sam resort infrastruktury zbyt nieśmiało chwaliły się tymi dokonaniami. A przecież przynoszą one wymierne korzyści – a z liczbami trudno dyskutować. Po stronie wpadek ministra Grabarczyka i jego resortu należy zapisać natomiast przedwczesne odtrąbienie sukcesu związanego z planem budowy dróg na EURO 2012. W polskich warunkach, przy obowiązującym w naszym kraju prawie, optymistyczne podejście do terminów związanych z budową dróg obarczone jest olbrzymim ryzykiem. Efektem optymizmu urzędników jest fakt, że zamiast mówić o tym, co udało się zbudować, trzeba tłumaczyć się z inwestycji, których nie da się ukończyć przed magiczną datą 2012. W dużej mierze jest to skutkiem nieprzestrzegania podstawowych zasad komunikacji zewnętrznej.
Przemyślana i realna strategia modernizacji polskich dróg i kolei to świetny punkt wyjścia, by skutecznie walczyć ze stawianymi resortowi infrastruktury zarzutami. Urzędnicy muszą przestać się bać – a zamiast tego powinni śmielej korzystać z narzędzi promocji.
Marek Sokół, specjalista ds. wizerunku, Kancelaria PR