9 października? „Trzęsienie ziemi i wielka niewiadoma”

9 października? „Trzęsienie ziemi i wielka niewiadoma”

Dodano:   /  Zmieniono: 
Fot. FORUM 
Tegoroczne wybory są wyborem między chciejstwem, a obawami – przekonuje dr Jarosław Flis w rozmowie z Wprost24. Politolog zwraca uwagę, że dotychczas każde wybory zaczynały się od „trzęsienia ziemi” i rozpadu dotychczasowej większości – tymczasem przed tymi wyborami „żadne z głównych ugrupowań się nie posypało, nie było żadnego kryzysu rządowego, a koalicja trwała do końca kadencji z tym samym premierem”. - Teraz do trzęsienia ziemi dojdzie w wieczór wyborczy – zapowiada dr Flis.
Na kilka dni przed wyborami pewne jest w zasadzie tylko to, że 9 października zwycięzcą okaże się albo Donald Tusk, albo Jarosław Kaczyński. Taką diagnozę potwierdza dr Wojciech Jabłoński: - Wynik wyborów pokaże podział polskiej sceny politycznej na dwie ligi. Pierwsza liga to będą giganci, czyli PO i PiS - te wybory prawdopodobnie zakończą się niewielką, jedno- lub dwuprocentową przewagą na korzyść bądź jednej, bądź drugiej partii. Zdecydowanego zwycięzcy chyba tutaj nie będzie. Druga liga polityczna to będzie liga lewicowa – znajdzie się w niej postkomunistyczna nibylewica Napieralskiego i nowa lewica Palikota. Gdzieś obok tego wszystkiego jest PSL.

Kto wygra? Żaden z naszych rozmówców nie chciał tego przesądzać. - Gdybym to wiedział, to obstawiałbym u bukmacherów, a wszystkich innych przekonywał, że będzie dokładnie odwrotnie – śmieje się dr Flis. Politolog dodaje, że wybory są „wielką niewiadomą" i wraca do metafory politycznego trzęsienia ziemi, do którego dojdzie 9 października. - Albo wszystko pójdzie w gruzy, albo będzie jak z japońskim budynkiem - wszystko się potrzęsie, potrzęsie i zostanie. Dziś nie widzę żadnych podstaw do prognozy, czy ten budynek się rozleci, czy przetrwa – tłumaczy. A dr Jabłoński dodaje, że pewne jest tylko to, że ktokolwiek te wybory wygra będzie miał potem duży problem ze stworzeniem koalicji rządowej, dlatego radzi politykom dwóch największych partii, by – niezależnie od wyniku wyborów – nie ogłaszali swojego zdecydowanego zwycięstwa, aby potem – w czasie formowania koalicji rządowej – nie przeżywać rozczarowania.

Bez PSL-u? A może PiS-PSL?

Parlamentarnym języczkiem u wagi, w procesie formowania koalicji rządowej mają szansę być PSL, SLD i Ruch Palikota. Warunek jest jeden – uzyskanie odpowiednio wysokiego poparcia. Zdaniem dr Jabłońskiego może być to trudne zwłaszcza w przypadku dotychczasowego koalicjanta PO. - PSL zawsze udawał partię centrową, kreował się na partię porozumienia ponad podziałami - i wyborcy to kupowali. Teraz na podobnych fortepianach może zagrać choćby Janusz Palikot i myślę, że ci z wyborców, którzy głosowali na PSL nie po to by ratować KRUS, czy wspierać Waldemara Pawlaka, ale dlatego, że „PSL nie chce się kłócić" – teraz mogą pójść do Palikota – ocenia politolog. Dodaje, że może być to decydujący o wejściu ludowców do Sejmu odsetek wyborców („może 1, może 2 proc." – twierdzi). - PSL balansuje i nie chciałbym powtarzać komunałów, że ta partia ma zawsze zapewnione miejsce w parlamencie, bo na tym polega polityka, że nic nie jest w niej dane na zawsze – podsumowuje.

Innego zdania jest dr Flis, który twierdzi, że jest mała szansa, aby Ruch Palikota osiągnął wynik lepszy niż PSL, a tylko w takim wypadku – jego zdaniem – PO stanęłaby przed dylematem koalicji z ugrupowaniem swojego byłego działacza. – Dla przyszłej koalicji kluczową relacją nie jest relacja między wynikiem SLD i Ruchu Palikota, ale między wynikiem Ruchu Palikota i PSL-u – podkreśla. Co więcej, to PSL – zdaniem dr Flisa - może zadecydować o tym, czy do władzy dojdzie PiS, czy PO. – Jeśli Platforma z PSL-em i SLD nie będzie miała większości, może się okazać, że większość będą miały PSL i PiS, które są w stanie utworzyć koalicję. Wtedy w opozycji znajdą się PO, SLD i Ruch Palikota – i trudno sobie wyobrazić jak wówczas wszystko będzie tam funkcjonowało – przyznaje politolog.  

A SLD? Sojusz – jak wskazuje dr Flis – wygrywa przy scenariuszu, w którym koalicji PO i PSL brakuje mandatów do uzyskania sejmowej większości, które może zapewnić partia Grzegorza Napieralskiego. - Wtedy Napieralski, nawet przy słabszym wyniku SLD, zostaje wicepremierem i może ogłosić zwycięstwo. Wówczas lewica ma szansę „przeczekać" Palikota jako gwiazdę jednego sezonu – przekonuje.

Komorowski wkracza do gry

Pałac Prezydencki już kilkakrotnie dawał w czasie tej kampanii sygnał, że to prezydent Bronisław Komorowski w tzw. pierwszym konstytucyjnym kroku zadecyduje o tym, kto zostanie premierem – i nie jest powiedziane, że będzie nim lider zwycięskiej formacji. Prezydencki doradca Tomasz Nałęcz przypomina, że konstytucja nie nakłada na prezydenta obowiązku, by nominować na premiera lidera zwycięskiego ugrupowania – głowa państwa ma wybrać osobę, która ma szansę na uzyskanie większości w parlamencie. Czy zwycięzca wyborów może obejść się ze smakiem?

Zdaniem dr Jabłońskiego prezydent rzeczywiście może, przy okazji wyborów, zademonstrować swoją polityczną podmiotowość i „zagrać Tuskowi na nosie". - Będzie miał tu pole do popisu – może sprawić, że media zaczną o nim mówić nie tylko w kontekście wpisów do ksiąg kondolencyjnych, czy wystąpień w ONZ – wskazuje. Dodaje jednak, że z taką grą wiąże się pewne ryzyko. - Komorowski wie, że jeśli będzie się za długo z parlamentem bawił, to może się skończyć tym, że żadnego rządu wyłonić się nie da – i wiosną dojdzie do przedterminowych wyborów parlamentarnych – ostrzega. Politolog radzi też, by – w przypadku minimalnej wygranej PiS-u – prezydent nie unikał powierzania misji tworzenia rządu Kaczyńskiemu. – Najlepszą taktyką przeciwników Kaczyńskiego byłoby, w przypadku wygranej PiS, jak najszybsze wypalenie prezesa tej partii w procesie mozolnego klecenia koalicji rządowej – przekonuje. - Odmawianie Kaczyńskiemu tego prawa doprowadzi do konsolidacji jego zwolenników. Wówczas, jeśli dojdzie do przedterminowych wyborów, na bazie tych złych politycznych emocji PiS mógłby okazać się zdecydowanym zwycięzcą – dodaje.

Wyborcze czarne konie – Palikot i… Korwin-Mikke?

Wielkim wygranym tegorocznej kampanii wyborczej jest – niewątpliwie – Janusz Palikot i jego ugrupowanie, które startując z niemal zerowym poparciem obecnie w sondażach regularnie przekracza próg wyborczy i zagraża pozycji SLD na lewicy. Na czym polega fenomen byłego posła PO? - Platforma na początku kampanii popełniła błąd. Założyła, że Kaczyński będzie taki, jak zwykle, a tymczasem on przyjął inną strategię. PO zajęło dobre dwa tygodnie żeby wymyślić, co z tym zrobić. Wymyślono Tuskobus - i jakoś to się zaczęło kręcić. Okazało się jednak, że te dwa przespane tygodnie były kluczowe, na polskiej scenie politycznej pojawiła się szczelina, w którą wcisnął się Palikot – tłumaczy dr Flis. Czy Palikot wykorzysta swoje pięć minut? Zdaniem politologa na razie jest to wielka niewiadoma. – Mamy sytuację, w której partia rządząca zawiodła część swoich zwolenników, ale jednocześnie główna partia opozycyjna skutecznie zniechęca ich do siebie i nie ma szansy przejąć tych wyborców. I to właśnie ten elektorat dostrzegł szansę w Ruchu Palikota. Palikot ciężko pracował, jeździł od powiatu do powiatu i potrafił przyciągnąć zainteresowanie mediów. On rozumie media i wie, że lubią one pokazywać politykę jako patologię. W tej kampanii na nudę narzekali najbardziej dziennikarze, a nie wyborcy - a dzięki Palikotowi dostrzegli szansę, że będzie o czym pisać, będzie co wrzucać na pierwszą stronę – ocenia dr Flis. Dodaje jednak, że od zainteresowania inicjatywą Palikota do oddania głosu na jego partię jest jeszcze daleka droga.

Z kolei zdaniem dr Jabłońskiego namieszać na polskiej scenie politycznej może jeszcze… Janusz Korwin-Mikke, który na razie toczy batalię o zarejestrowanie przez PKW list swojej Nowej Prawicy w całym kraju. Jeśli mu się to nie uda po wyborach może złożyć skargę na decyzję PKW do Sądu Najwyższego – a ten, jeśli uzna, że decyzja PKW w sprawie Nowej Prawicy nie była zgodna z prawem i wpłynęła na wynik wyborów, może je nawet unieważnić – Myślę, że Korwin-Mikke ma na to niewielkie szanse – zaznacza politolog. Dodaje jednak, że lider Nowej Prawicy powinien kontynuować swoja batalię, ponieważ „gdyby udało mu się zarejestrować partię we wszystkich okręgach, być może robiłby teraz za Palikota prawicy i spokojnie zbierał około pięciu procent". Dr Jabłoński wskazuje też, że nawet w przypadku gdyby sądowy spór zakończył się wyrokiem niekorzystnym dla założyciela UPR-u, to może on również po wyborach nagłaśniać sprawę i czekać na przedterminowe wybory: - Gdyby do nich doszło, to moim zdaniem Korwin-Mikke, po zarejestrowaniu swoich list we wszystkich okręgach, przekroczyłby pięcioprocentowy próg wyborczy.