To niemi świadkowie polityki, kamerdynerzy historii. Najlepsza skarbnica wiedzy o drugim, nieznanym życiu polskiego parlamentu. Gdyby zebrać wszystko, co widzieli i słyszeli, można by spisać fascynującą historię III RP. Poprosiliśmy kilkoro z nich, żeby opowiedzieli, jak wygląda polityka od kuchni.
Życie posła rozgrywa się w trzech planach. Pierwszy to tzw. akademik, czyli hotel sejmowy. Są tu basen, siłownia, restauracja i salon fryzjerski. Drugi plan jest oficjalny, tworzą go sala sejmowa, posiedzenia klubów, narady. I wreszcie trzeci, pośredni plan: wyjazdy w teren. W akademiku centralnym punktem jest restauracja. Przez długie lata prowadził ją Roman Maliszewski, były pracownik stołówki w Komitecie Centralnym PZPR.
W latach 90. po kuchni krzątały się jego psy, dwa szorstkowłose jamniki. Jadły to samo co posłowie, a w ciepłe dni aportowały i wygrzewały się na trawniku za hotelem. Maliszewski to człowiek nietuzinkowy. Drobnej postury, obwieszony złotem, dla jednych – ujmujący, dla innych – obcesowy. Gdy jajecznicę zamawiał Waldemar Pawlak, osobiście doglądał kucharzy i kazał topić dodatkowe masło. Dla Józefa Oleksego przyrządzał danie spoza karty: rosół z kluseczkami kładzionymi. Ale już posłowi, który pozazdrościł tego rarytasu, powiedział: „Będziesz pan marszałkiem, będziesz miał kluseczki".
Maliszewski klął jak szewc i potrafił awanturować się na całą restaurację. Kiedyś pokłócił się o rachunek z Władysławem Serafinem, dziś szefem Kółek Rolniczych, wówczas parlamentarzystą. – Kto cię posłem wybrał? Ludzie, to złodziej, nie chce płacić – wrzeszczał.
Serafin nie pozostawał mu dłużny: – Trujesz ludzi! Więcej złota masz na sobie, niż ważysz! Zamknę ci ten burdel. Serafin się przeliczył, nie udało mu się wyrzucić z Sejmu Maliszewskiego. Lokal wypowiedziano mu dopiero za rządów PiS. Powodem były skargi posłów na złą obsługę i złamanie prohibicji podczas pielgrzymki Benedykta XVI.O kulisach Sejmu czytaj w poniedziałkowym "Wprost"