Lejący się strumieniami alkohol, narkotyki i przygodny seks – tak wyglądają imprezy w wielu polskich klubach. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że bawią się w ten sposób nawet 13-letnie dzieci.
To musiało się tak skończyć – pomyślał krakowianin Piotr Paliwoda, kiedy w zeszłą niedzielę usłyszał w telewizji, że w klubie Kitsch zawaliły się schody. Doskonale pamiętał przecież swoją ostatnią wizytę przy ulicy Wielopole 15, gdzie oprócz Kitschu mieściły się jeszcze dwa inne kluby: Łubu Dubu i Caryca. To było jakieś trzy lata temu, poszedł ze znajomym Anglikiem, z zawodu inspektorem nadzoru budowlanego.
– Ten facet nie mógł się nadziwić, że w tak starej kamienicy może działać klub taneczny. Mówił, że stropy w każdej chwili mogą runąć, bo nie są przystosowane do utrzymania ciężaru tylu ludzi. Łapał się za głowę: to nie do pomyślenia, tu przecież nie ma wyjścia ewakuacyjnego, w razie pożaru doszłoby do tragedii – wspomina Paliwoda, redaktor naczelny wydawnictwa Universitas.
Tak się wtedy przestraszył słów brytyjskiego inżyniera, że przestał chodzić na Wielopole.Oczywiście, nie tylko dlatego: mniej więcej w tamtym czasie w klubie masowo zaczęły się pojawiać nastolatki. – Pomyślałem, że to już nie moje klimaty – tłumaczy. Ale kiedy usłyszał, że w Kitschu runęły schody, chwycił za telefon i rozesłał SMS-y do znajomych, którzy jeszcze czasami tam bywali. Na szczęście okazało się, że akurat tej nocy siedzieli w domu albo bawili się gdzie indziej.O piciu na umór, przygodnym seksie w toaletach i 13-latkach bawiących się ze starszymi facetami do późnych godzin, czyli w skrócie o nocnym życiu w polskich dyskotekach i klubach, czytajcie w poniedziałkowym "Wprost" w tekście Renaty Kim