Przyczyn decyzji prowincjał nie wyjaśnił, ale nie ma wątpliwości, że chodziło o ostatnie wywiady ks. Bonieckiego, w których mówił m.in. o Nergalu, Palikocie i krzyżu w Sejmie. Pod petycją w obronie ks. Bonieckiego zebrano już prawie 10 tys. podpisów, są tam m.in. nazwiska ludzi ze środowisk związanych z miesięcznikiem „Więź", „Znakiem" i „Tygodnikiem Powszechnym", którym wcześniej nie zawsze było razem po drodze.
Sporą popularność zyskały też wypuszczone przez „Tygodnik" naklejki z podobizną księdza i napisem „Ksiądz Boniecki ma głos (w moim domu)". Ludzie naklejają je na drzwiach domów, na samochodach. Jak zauważył złośliwie prawicowy portal Fronda. pl, Bonieckiego za chwilę zobaczymy nie tylko na zderzakach, ale też na T-shirtach. Szybko odezwali się też ci, którzy nie mają nic przeciwko kneblowaniu księdza. Katolicki publicysta Tomasz Terlikowski oznajmił, że „zakonnik nie jest od tego, żeby plótł, co mu ślina na język przynosi, lecz żeby reprezentował stanowisko Kościoła".Z kolei na łamach „Naszego Dziennika" ks. prof. Waldemar Chrostowski stwierdził, że decyzja, którą podjęli marianie, była „oczekiwana", a wypowiedzi Bonieckiego „radykalne". – Nie było w nich nic radykalnego – ripostuje o. Maciej Biskup, dominikanin z Poznania, redaktor naczelny oficyny „W drodze”.
– Co jest radykalnego w tym, że ksiądz Boniecki stawia pytania o sens trzymania krzyża w Sejmie, w miejscu, w którym toczy się zaciekła, brutalna polityczna gra, gdzie ostatnią rzeczą, na którą politycy zwracają uwagę, jest miłość bliźniego? – pyta. Jego zdaniem nakaz milczenia dla ks. Bonieckiego w gruncie rzeczy jest dowodem słabości tych, którzy go wydali.
O ks. Bonieckim czytaj w poniedziałkowym "Wprost" w tekście Anny Szulc