Samokrytyka

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czy "Krytyka Polityczna" poniesie konsekwencje w związku z agresywnym zachowaniem niemieckich lewaków? 
Zbudowali na polskiej lewicy wpływowe intelektualne środowisko. Teraz mają kłopot, bo nie potrafią zdystansować się od lewackich zadymiarzy z Niemiec, którzy przyjechali do nich 11 listopada.
Każdy dzień w Nowym Wspaniałym Świecie zaczyna się tak samo. O godzinie 11 spotykają się redaktorzy pisma, kierownictwo Stowarzyszenia im. Stanisława Brzozowskiego (to instytucja spajająca wszystkie odnogi ruchu), ludzie od finansów, szef kawiarni. Prasówka, potem omówienie bieżących spraw i decyzje. Niekiedy bywa z tym trudno, bo od ponad roku Sierakowski jest w Polsce gościem (teraz na stypendium na Uniwersytecie Yale). Trzeba się komunikować przez pocztę elektroniczną.

Akurat trafiam na zamęt, bo po wizerunkowej klęsce 11 listopada trzeba wszystko odkręcać. – Nie można pozwolić, by prawicowy przekaz zdominował debatę – zapewnia mnie Agata Szczęśniak.

Ale dla każdego jest oczywiste, że chodzi głównie o pieniądze. „Krytyka Polityczna" nie byłaby tym, czym jest, gdyby nie miała publicznych dotacji.

Nikt nie potrafi (albo nie chce) powiedzieć, ile pieniędzy z kieszeni podatnika idzie na krzewienie lewicowych idei. Na sam kwartalnik 140 tys. zł rocznie z Ministerstwa Kultury. A to tylko niewielka część. Bo pieniądze płyną zewsząd – z budżetu państwa, od samorządów i innych publicznych instytucji. Zawsze na konkretny projekt – książkę, imprezę, spektakl teatralny. Ludzie z „Krytyki" opanowali ten mechanizm niemal do perfekcji.

Ale choć rozdziałem dotacji rządzą procedury, na końcu zawsze jest decyzja polityczna. Łatwo więc wyobrazić sobie sytuację, w której premier Tusk nakazuje urzędnikom zakręcenie kurka dla „lewackich ekstremistów". Zwykli ludzie chętnie to kupią.

Stąd taka determinacja w odklejaniu gęby.

Jak na przyszłości "Krytyki Politycznej" odbiją się wydarzenia z 11 listopada? O tym w najnowszym numerze tygodnika "Wprost"