W czasach komunizmu działał mechanizm samoobrony społecznej, nie było powodu do narodowego masochizmu. Potrzebowaliśmy wolności, żeby bez żadnych oporów i barier zająć się własną przeszłością. Książka (Jana Tomasza) Grossa była szokiem i oczywiście wywołała silną reakcję obronną, ale dziś widać, że faktycznie, odblokowała pewną odwagę społeczną, zmusiła do przewartościowania obrazu samych siebie, jaki mamy - w taki sposób Agnieszka Holland tłumaczy powody, dla których w latach 80-tych nie nakręciła filmu o Holocauście. Holland zmierzyła się z tym tematem dopiero teraz kręcąc film "W ciemności".
Holland wspomina, że w latach 80-tych "miała w ręku scenariusz Jerzego Stefana Stawińskiego, świetnie napisany, tak po amerykańsku". - Ale przestraszyłam się tego pomysłu - przyznaje. Dlaczego? Reżyserka tłumaczy, że "zaczęła głębiej wchodzić w temat, czytać relacje, dokumenty, dowiadywać się o stosunku Polaków do Żydów, o przeważającej obojętności, ale i o częstych przypadkach współudziału w zbrodni, o tym, co się działo w getcie, o kolaborantach i żydowskiej policji". - W scenariuszu Stawińskiego tego wszystkiego nie było, a ja wiedziałam już za dużo, żeby robić następny film o złych Niemcach i dobrych ofiarach. Chodziło o to, by dotrzeć do kolejnych kręgów zarazy, pokazać bardziej skomplikowaną rzeczywistość. Zresztą niemal każdy ocalony, z którym rozmawiałam przy okazji „W ciemności", był wdzięczny za prawdę. Oni odrzucają te kiczowate obrazki, które nazywają „szmalcem", a które odmawiają im prawa do ich przeżyć - podkreśla. - Wtedy jednak uznałam, że ani Polacy, ani Żydzi nie są jeszcze gotowi na konfrontację z bardziej brutalną prawdą na temat tego czasu. Swoją drogą, chętnie przeczytałabym dziś tamten scenariusz, żeby się przekonać, jaki ma potencjał - dodaje.
Reżyserka tłumaczy też, dlaczego swój najnowszy film zadedykowała Markowi Edelmanowi. - Marek był bezpośrednią inspiracją dla tego filmu. W ostatnich latach jego życia widywałam się z nim często, on bardzo chciał, żebyśmy – Wajda i ja – zrobili film o miłości w getcie. Przygotowuje go właśnie Jola Dylewska, autorka zdjęć „W ciemności", jako inscenizowany dokument. To była obietnica dana Markowi, któremu zależało na tym, żeby narracji o Zagładzie, o getcie nie pozbawiać jej wymiaru erotycznego, zmysłowego. Świadectwo Marka było najpełniejsze, najuczciwsze, choć też najbrutalniejsze. Miał na mnie ogromny wpływ, czułam jego obecność, kiedy z Jolą Dylewską, która była z nim bardzo blisko, przygotowywałyśmy „W ciemności". Zmarł w czasie, gdy film powstawał, więc ta dedykacja wydała mi się naturalna - podkreśla.
Reżyserka tłumaczy też, dlaczego swój najnowszy film zadedykowała Markowi Edelmanowi. - Marek był bezpośrednią inspiracją dla tego filmu. W ostatnich latach jego życia widywałam się z nim często, on bardzo chciał, żebyśmy – Wajda i ja – zrobili film o miłości w getcie. Przygotowuje go właśnie Jola Dylewska, autorka zdjęć „W ciemności", jako inscenizowany dokument. To była obietnica dana Markowi, któremu zależało na tym, żeby narracji o Zagładzie, o getcie nie pozbawiać jej wymiaru erotycznego, zmysłowego. Świadectwo Marka było najpełniejsze, najuczciwsze, choć też najbrutalniejsze. Miał na mnie ogromny wpływ, czułam jego obecność, kiedy z Jolą Dylewską, która była z nim bardzo blisko, przygotowywałyśmy „W ciemności". Zmarł w czasie, gdy film powstawał, więc ta dedykacja wydała mi się naturalna - podkreśla.
Cały wywiad z Agnieszką Holland przeczytacie w najnowszym numerze tygodnika "Wprost"