ZBIGNIEW HOŁDYS: Dla „Wprost". Piszę dla nich felietony i czasem robię wywiady. Zrobiłem z Nieznalską, z Waglewskim, z Jaruzelskim…
Spotkałem się z nim.
Z Jaruzelem?
Tak. Zaprosił mnie. Dostałem zaproszenie i przypomniałem sobie, jak sam mówiłem o nim różne rzeczy, jak na murze berlińskim malowałem różne brzydkie słowa. Ale też w rozmowach z przyjaciółmi wielokrotnie mówiłem, że jakby największy wróg gdzieś spierdalał, bo byłaby jakaś groza, tobym mu otworzył drzwi. Chyba nie byłbym taki krwiożerczy, żeby mu jeszcze przyłoić.
Jemu czy każdemu innemu też?
Temu wrogowi. Ze mnie szybko ulatują jakieś tam złości. Zaprosił mnie, żeby do niego wpaść. I pojechałem, w Alejach Jerozolimskich ma takie przedziwne biuro, przedziwni ludzie tam obsługują. Nie wiesz, czy oni są z jego biura?
Biuro Ochrony Rządu, została pani sekretarka jeszcze sprzed stanu wojennego.
Pobiegłem na któreś pięterko, starszy pan, z rozrzedzonymi włosami, bardzo miły, ciepły, pytający, jak to wszystko powstało, jak idzie, gratulujący. Powiedziałem mu, że wojska nigdy nie lubiłem. Uścisnęliśmy sobie dłoń. Nawiązałem chyba do jego córki, która projektuje biżuterię, że ładne rzeczy robi, kazałem pozdrowić i to było wszystko.
Czytaj więcej w najnowszym numerze tygodnika "Wprost".