Pod koniec to istnienie było już tak drobne, że niemal niewidoczne.
Przyjaciele Szymborskiej lubią mawiać, że jej życie dzieliło się na to przed tragedią sztokholmską (czyli Noblem) i to po niej. Ale też podkreślają, że nie mają racji ci, którzy utrzymują, że gdyby nie literacka Nagroda Nobla, to nikt by jej wierszy nie czytał. Przecież już w 1986 roku poetka dostała nagrodę kulturalną „Solidarności", w 1991 roku prestiżową niemiecką Nagrodę im. Goethego, którą wcześniej uhonorowano m.in. Karla Jaspersa, Hermana Hessego i Thomasa Manna. W 1996 roku dostała nagrodę Penklubu.
Gdy Akademia Szwedzka ogłosił swoją decyzję, była akurat w Zakopanem. Tłum dziennikarzy czekał, aż wyjdzie, opowie o sobie albo przynajmniej o tym, jak się pisze wiersze. A ona schowała się. No bo ileż można o tym samym? Że pisuje nocą, a we dnie ma zwyczaj czytać to, co napisała? I że wiersz musi poleżakować, a ten „napisany wiosną niekoniecznie wytrzymuje próbę jesieni".
Przez dwa lata od otrzymania Nobla nie napisała wiersza. Za to pisali inni – głównie listy i prośby. Trzeba było to czytać, składać w wielkie pudła po pampersach. W pierwszym prośby o pieniądze, w drugim o autografy, w trzecim listy wielbiące. A do tego jeszcze telefony! Były – jak wspomina sekretarz noblistki – jej największą zmorą. Dzwoniono, żeby pogratulować, prosić o wywiad, coś przyznać, gdzieś zaprosić. Żyć się nie dało. Aż Rusinek przeciął kabel, dzwonek przestał dzwonić, poetka odetchnęła.
Gdy Akademia Szwedzka ogłosił swoją decyzję, była akurat w Zakopanem. Tłum dziennikarzy czekał, aż wyjdzie, opowie o sobie albo przynajmniej o tym, jak się pisze wiersze. A ona schowała się. No bo ileż można o tym samym? Że pisuje nocą, a we dnie ma zwyczaj czytać to, co napisała? I że wiersz musi poleżakować, a ten „napisany wiosną niekoniecznie wytrzymuje próbę jesieni".
Przez dwa lata od otrzymania Nobla nie napisała wiersza. Za to pisali inni – głównie listy i prośby. Trzeba było to czytać, składać w wielkie pudła po pampersach. W pierwszym prośby o pieniądze, w drugim o autografy, w trzecim listy wielbiące. A do tego jeszcze telefony! Były – jak wspomina sekretarz noblistki – jej największą zmorą. Dzwoniono, żeby pogratulować, prosić o wywiad, coś przyznać, gdzieś zaprosić. Żyć się nie dało. Aż Rusinek przeciął kabel, dzwonek przestał dzwonić, poetka odetchnęła.
O naszej noblistce, która 1 lutego 2012 roku odeszła od nas na zawsze, przeczytacie w najnowszym numerze tygodnika "Wprost".