Podobnie zresztą z elektoratem PiS i ostatnim marszem w Warszawie. To oczywista oczywistość, że Jarosław Kaczyński postąpił znów nad wyraz cynicznie. Skrzyknął parę tysięcy starszych ludzi, by zaprotestowali przeciw istnieniu Tuska, a najkonkretniej przeciw zmianom emerytalnym – choć te akurat dotyczyć będą ludzi dziś młodych. Ot, demonstracja, jakich PiS zdziałał już wiele. Ale właśnie i przede wszystkim dlatego rząd powinien się bardziej przyłożyć do wyklarowania, co, dlaczego i dla kogo chce zreformować. Za szybko i zbyt łatwo chciano wprowadzić zmiany, które ludzi napawają sporym lękiem. Każdy, pracując długie lata, chce mieć przynajmniej nadzieję, że na starość dane mu będzie odpocząć w godziwych warunkach. Dziś takiej pewności nie mamy. Niezależnie więc od oczekiwanej ugody politycznej (zgaduj-zgadula – kto w końcu poprze PO?) rząd przeprowadzi szeroką kampanię informacyjną, w której wyjaśni, dlaczego utrzymanie obecnego systemu jest już niemożliwe.
Kolejnym wielkim testem zmian w mentalności i świadomości będzie reforma zasad finansowania Kościoła. Tu akurat rządowi należy się odwrotność czerwonej kartki (zielona czy niebieska?), że wziął na klatę temat tabu. Podatki kościelne, w różnych formach, funkcjonują na świecie od dziesiątek lat. Nie ma żadnego powodu, by w Polsce było inaczej. Ale i tak byłby to megaprzełom. Kościół katolicki nie musiał się dotąd specjalnie starać o względy i wsparcie wiernych. System „co łaska" i subwencje państwa pozwalały funkcjonować wygodnie, czasem aż nazbyt. Po wprowadzeniu podatku kościelnego też nic instytucji nie zagrozi. Ale podatnicy, oddając dobrowolnie i świadomie część własnych dochodów, będą mieli prawo więcej od Kościoła oczekiwać i wymagać. Czy druga strona będzie na to gotowa? Mam podejrzenie, że jeszcze długo, długo nie.