Dlatego korzystając z gościnnych łamów, po starej redakcyjnej znajomości w skrócie przytaczam te gorzkie chwilami słowa. Tylko w ten sposób i drogą listu otwartego do Rodaków mój głos może dotrzeć do szerokiego grona osób, którym nie jest obojętna legenda „Solidarności" lat 80., jej dokonania, nieprawdopodobne wspólne zwycięstwo, w tym mój udział w walce o wolną i demokratyczną Polskę. Pragnę też, by te słowa trafiły do niezorientowanych, głównie z młodego pokolenia, którzy mają już to szczęście żyć w wolnej i demokratycznej Polsce. Nam się wielokrotniewydaje, że tej pozytywnej historii mozolnej walki o wolność nikt nie zagłuszy. Przeraża jednak, że powstają takie ilości publikacji, zwłaszcza internetowych, które bez szacunku dla człowieka i ideałów Sierpnia szargają wszystkich i wszystko. Te pomyje niestety nie znikną i oblepią po wsze czasy te efekty małej polityczki „kolegów", nasze zwycięstwo na zawsze.
W ostatnim czasie po raz kolejny pojawiły się wypowiedzi zniesławiające i poniżające zarówno mnie, jak i całą „Solidarność". Mechanizm jest znany i przez rozliczne grupy od lat testowany i sprawdzony. Wystarczy do znudzenia wmawiać opinii publicznej, że dziesięciomilionowa, podziwiana na całym świecie „Solidarność" miała agenturalne korzenie i powiązania z komunistycznym reżimem. Brzmi to jak poważne oskarżenie nie tylko wobec mnie, moich kolegów i towarzyszy walki, ale także wobec narodu, który walkę pod tym szyldem podjął. W takiej sytuacji milczeć nie mogę.
Oskarżenia takie głoszą głównie ci, których w walce nie widziałem. Przoduje medialne imperium ojca dyrektora Tadeusza Rydzyka. A najbardziej bolesne jest to, że czyni to pod sztandarem wiary i pobożności, pod ojcowską opieką Kościoła i niektórych biskupów. Od lat podkreślam, że w 95 proc. w sprawach religijnych jestem najwytrwalszym zwolennikiem i słuchaczem religijnego radia, które pełni piękną misję. Ale wykorzystywanie tej misji do dzielenia ludzi, do seansów oskarżeń, a wręcz nienawiści wobec bliźniego, nie tylko osłabia misję, ale też wręcz uderza w Kościół katolicki. Włodarze imperium toruńskiego, pozorując pobożność, działają z pobudek biznesowo- -politycznych. Rozgłośnia Radio Maryja, Telewizja Trwam i gazeta „Nasz Dziennik" bez skrupułów wykorzystują ludzi wierzących, zaszczepiając im nieufność i podejrzliwość. To rodzi wielkie niebezpieczeństwa, bo kryje się w tym wielka pogarda dla ludzi słabo zorientowanych czy wręcz naiwnych. Skutkiem takich manipulacji są coraz częściej spotykane niechrześcijańskie postawy pełne nienawiści w stosunku do ludzi wskazanych palcem przez samego ojca dyrektora. A ostatecznym celem takich działań jest zdobycie głosów popierających jedną partię.
Ja, niestety – z niezrozumiałych dla mnie względów – znalazłem się na tym propagandowym celowniku. To tej propagandzie zawdzięczam nie tylko obrzydliwe słowne obelgi, ale też demonstracje nienawiści, takie jak ta przed głównym gmachem sądu w Gdańsku, gdzie atakowała mnie grupka ludzi, którą ktoś przebrał za błaznów, ukrywając ich twarze pod maskami Bolka. Było to haniebne zachowanie nie tylko wobec mnie, ale i względem tego, co symbolizuje moja działalność w historycznym ruchu „Solidarność". Co najciekawsze, nikt w Toruniu nie chce już pamiętać wspierania przez Radio Maryja Lecha Wałęsy. Jak łatwo jest zaprzeczyć samemu sobie, jeśli to pomoże w interesach – tylko gdzie tu kręgosłup wiary i szacunek dla faktów?
Trudno jest mi nawet wyrazić, z jakim oburzeniem, niesmakiem i wielkim bólem przyjmuję oszczerstwa pod swoim adresem i na temat powstania „Solidarności". Młody już nie jestem, więc na zdrowie też się to pewnie przekłada. Z pełną bezwzględnością w atakach i podjudzaniu ludzi przodują niektórzy ojcowie redemptoryści, redaktorzy „Naszego Dziennika", tacy jak Maciej Walaszczyk, a nawet wykładowca szacownej uczelni KUL dr Mieczysław Ryba, znany już moim kosztem dr Sławomir Cenckiewicz, popularna w niektórych kręgach po katastrofie smoleńskiej redaktorka Ewa Stankiewicz i – niestety – ks. Tadeusz Isakowicz- -Zaleski. Inna kategoria oszczerców to ci, których kondycja nigdy już nie pozwoli na obiektywne myślenie, zbudowane na podejrzliwości i spiskowości. Potrafią oni jednak zarażać swoim myśleniem inne bezkrytyczne i niezorientowane osoby. Mam tu na myśli panów Andrzeja Gwiazdę, Antoniego Macierewicza i nieszczęsnego Krzysztofa Wyszkowskiego, którego zachowania nie zmieniły nawet dotkliwe dla niego prawomocne wyroki sądów za obrazę mojej osoby i który w dalszym ciągu wygłasza tyrady nienawiści.
Nie do tych jednak osób kieruję te słowa, bo dla nich jedyną właściwą formą komunikacji jest pozew i wyrok sądu, argumenty nie działają, fakty historyczne nie przemawiają. Nie będę więcej – jak to czyniłem dotychczas – tłumaczył, na czym polegał mój udział w wielkim ruchu społecznym, któremu na imię „Solidarność". Posłużę się teraz i w przyszłości tylko wyrokiem sądowym. Oto ustalenia Sądu Lustracyjnego w Warszawie z 11 sierpnia 2000 r., sygn. akt: V AL. 26/00. I wraz z konkluzją: „Można w oparciu o całokształt zgromadzonych w sprawie materiałów operacyjnych, archiwalnych i innych dokumentów (art. 31 ustawy) stwierdzić z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością, że nie istniały pierwotne dokumenty potwierdzające, że Lech Wałęsa był tajnym współpracownikiem byłej Służby Bezpieczeństwa PRL".
Dziś już nie muszę oddawać tekstu do redakcji w postaci wydruku i na dyskietce, jak było wówczas, kiedy internet w Polsce raczkował i mało kto posługiwał się pocztą elektroniczną. Dziś żyjemy w innym świecie, inaczej się komunikujemy, z czego wynika czasem brak komunikacji. Technologia to i dobrodziejstwa, i zagrożenia – a ze sposobu i łatwości publikowania w mediach elektronicznych wynika niestety mały szacunek dla słowa i łatwość fałszowania.
Moje słowa nie muszą wszystkich przekonywać, ale przywołany prawomocny wyrok sądu winien być w demokratycznym państwie szanowany. Niezależnie od ustalenia niezawisłego sądu Instytut Pamięci Narodowej przyznał mi status pokrzywdzonego. Na marginesie dopowiem tylko, że lata „Solidarności" i wcześniejszej działalności opozycyjnej to były czasy czynów, a nie mówienia; a zdarzało się, że trzeba było mówić cokolwiek, byle tylko puścili, i można było działać dalej. Dzisiejsza ahistoryczna próba pisania historii „Solidarności" na jedynych twardych dowodach esbeckiej papierologii nie odda prawdy tamtych czasów nigdy.
Zmasowanych ataków doświadczyłem wiele razy. I to ja zawsze muszę się tłumaczyć ze swojej walki. Oskarżający nie muszą. Rzucili błotem, otrzepali się i czekają na kolejny dogodny moment, żeby rzucić czymś zza węgła. Nie mają dla nich znaczenia prawomocne wyroki sądów RP, prawo w ogóle. Bezkarność fałszywych oskarżeń jest ich osłoną, a inne polityczne i medialne względy – zachętą. „Ja mam prawo badać, ja mam prawo pisać, ja mam prawo oceniać" – to słyszę. Choć mam nadzieję, że wiedzą, komu to prawo zawdzięczają. Zastanawiam się, jak długo można głosić oszczerstwa i snuć bezwzględnie kłamliwe domysły. Wygląda na to, że w nieskończoność, czego dowodzi korporacja z Torunia. A na pewno do czasu, kiedy będzie to przynosić efekt medialno- -polityczny.
Nie występuję tu tylko w swojej sprawie, niebezpieczeństwa zaniechań idą znacznie dalej. O Polskę chodzi – bo Nowak, Kowalski i Wałęsa to Polska – jest nas blisko 40 mln i każdy bezkarnie opluty to uszczerbek dla dobrego imienia Ojczyzny! Będzie więcej tematów, które wyciągane z rękawa przez propagandzistów niszczą piękne karty polskiej historii i demolują współczesne życie społeczne i polityczne. Nie ustanę więc w tych listach i apelach. Wierzę w zrozumienie dla tej formy powitania po latach. Dziękuję za gościnne łamy i kolejną szansę wyjaśnienia, ale przede wszystkim za możliwość trafienia z moimi opiniami do ludzi myślących trzeźwo, otwarcie, widzących argumenty, odrzucających insynuacje, szanujących historię i budujących sukces nowoczesnej Polski. Bo tacy są Czytelnicy „Wprost".